Chociaż Polska nie ma dziś najlepszej prasy w USA i stosunki jej rządu z obecną amerykańską administracją dopiero ostatnio nieco się poprawiają, nasi politycy postanowili najwyraźniej jeszcze bardziej je pogorszyć. Chodzi o procedowaną właśnie w Sejmie ustawę, według której nie będzie można uznać za nieważne decyzji administracyjnych wydanych nawet z naruszeniem prawa, jeżeli od jej ogłoszenia upłynęło 30 lat. Zdaniem World Jewish Restitution Organization (WJRO), która naciska na restytucję prywatnego mienia żydowskiego w Polsce zrabowanego przez Niemcy hitlerowskie i przejętego po wojnie przez władze PRL, ustawa uniemożliwi w praktyce dalsze dochodzenia roszczeń byłych właścicieli, ponieważ uzna za ważne nacjonalizacje przeprowadzone przez rządy komunistyczne.
USA upominają się o „mienie z epoki Holokaustu”
W liście do marszałkini Sejmu Elżbiety Witek ustawę skrytykował chargé d′affaires ambasady USA w Warszawie Bix Aliu. Z kręgów prorządowych słychać głosy, że dyplomata naruszył dobre obyczaje w stosunkach międzynarodowych, komentując proces legislacyjny w Polsce i wyrażając swą opinię publicznie (list ujawnił „Dziennik Gazeta Prawna”). Aliu jednak postąpił najwidoczniej zgodnie ze wskazaniami swoich zwierzchników. Amerykański sekretarz stanu Antony Blinken obiecał w marcu przewodniczącemu WJRO Gideonowi Taylorowi, że rząd USA będzie traktował priorytetowo problem restytucji „mienia z epoki Holokaustu” – bo chodzi również o roszczenia polskich posiadaczy. W liście do Taylora przyrzekł, że „nasi szefowie placówek za granicą” będą pracowali nad tą kwestią w krajach, w których pełnią dyplomatyczną misję.
Fakt, że ambasada USA interweniowała tak szybko, zanim doszło jeszcze do uchwalenia ustawy, wskazuje, że administracja prezydenta Bidena będzie traktować problem restytucji serio. Zachowywały się tak i poprzednie rządy amerykańskie, ale warto przypomnieć, że sam Blinken pochodzi z rodziny ocalonych z Zagłady. Swoich stosunków z Warszawą Waszyngton nie uzależnia bezpośrednio od polskich decyzji w sprawie żydowskich roszczeń, ale te ostatnie śledzi także Kongres i media. Wpływają one na klimat wokół naszego kraju i jego wizerunek w Ameryce.
Racje obu stron, krucha pozycja Bidena
Kwestia restytucji mienia nie absorbuje całej blisko sześciomilionowej społeczności amerykańsko-żydowskiej; wydaje się, że dla jej większości to sprawa raczej dość abstrakcyjna lub mało znana. Diaspora ma dziś bardziej palące problemy na świecie, przede wszystkim zaogniający się znowu konflikt izraelsko-palestyński i wzrost antysemityzmu. Ale dla aktywnej politycznie mniejszości, działaczy organizacji żydowskich roszczenia ocalonych z Holokaustu, ich rodzin i spadkobierców to rzecz bardzo ważna. Zapytani o nią przypominają zwykle, że Polska to jedyny kraj Unii Europejskiej, który nie uregulował ustawowo restytucji mienia indywidualnego, i podkreślają, że to kwestia sprawiedliwości. Wysłuchują argumentów strony polskiej – że skala problemu w Rzeczpospolitej jest nieporównywalna z innymi krajami i zwrot mienia lub rekompensaty byłyby zbyt dużym obciążeniem, że winni rabunku są Niemcy i posłuszni ZSRR komuniści, więc dlaczego współcześni Polacy mają za to płacić, że automatyczna restytucja otworzyłaby puszkę Pandory, bo wypędzeni Niemcy zaczęliby się domagać zwrotu swych majątków, i że jest przecież możliwość dochodzenia roszczeń w sądach. Wysłuchują tych argumentów, ale się z nimi nie zgadzają. Twierdzą, że przecież Polska jest już krajem dość zamożnym, więc stać ją na rekompensaty, że z Czechosłowacji też wypędzono Niemców, a mimo to Czechy dzisiejsze uchwaliły restytucję, że wreszcie w sądach „tylko bardzo ograniczonej liczbie właścicieli” (oświadczenie WJRO) udało się odzyskać swoją własność.
Nie miejsce tu na rozważanie racji obu stron, moralnych i prawnych argumentów za czy przeciw roszczeniom. Zatrzymajmy się tylko na polityce. Demokratyczna administracja Bidena liczy się z lobby amerykańsko-żydowskim, tym bardziej że jej pozycja jest dość krucha – wspiera ją minimalna większość w Kongresie, którą może stracić już w przyszłorocznych wyborach. Znajduje się w dodatku pod presją prawicy, która zarzuca jej, że gotowa jest „porzucić” Izrael, ponieważ ekipa Bidena pragnie, na przykład, powrócić do układu nuklearnego z Iranem, a rosnąca w siłę lewica w Partii Demokratycznej wzywa do uzależnienia pomocy amerykańskiej dla Izraela od polityki Jerozolimy wobec Palestyńczyków.
Ekipa PiS na cenzurowanym
Z wszystkich tych powodów obecna administracja będzie korzystać z wszelkich okazji do podkreślania swego poparcia dla Izraela i interesów żydowskich w USA. Tymczasem Polska pod rządami PiS nie cieszy się szczególną atencją amerykańskiej kierowniczej ekipy, zorientowanej przede wszystkim na poprawę stosunków z UE i umocnienie ich z zachodnioeuropejskimi sojusznikami w NATO. Między Waszyngtonem a Warszawą utrzymuje się napięcie z powodu Nordstreamu 2 i naruszeń standardów liberalnej demokracji w Polsce (sądy). W uproszczonej optyce amerykańskiej w mediach i enuncjacjach polityków często zrównuje się, niestety, Polskę z Węgrami – chociaż różnice są oczywiste – a nawet z autorytarną, masowo zamykającą dysydentów w więzieniach Turcją.
Pytanie zatem, czy warto w tej sytuacji zaogniać animozje i podsycać stary spór. Po co właściwie uchwalać teraz ustawę blokującą dochodzenie roszczeń żydowskich nawet w sądach, skoro nie dopuszczono do rzeczywiście zbyt kosztownej, ustawowej restytucji prywatnego mienia? Jakby mało było konfliktów z naszym najważniejszym w końcu sojusznikiem. Bo na razie słychać tylko legalistyczne argumenty, powołujące się na orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego z 2015 r.
Czytaj także: Mark Brzezinski. Jeśli będzie ambasadorem USA, nie odpuści PiS
Potrzeba choćby symbolicznego rozwiązania
Złudzeniem jest przekonanie, że sprawa restytucji zniknie, ponieważ ocaleni z Holokaustu odchodzą z tego świata. Żyją ich rodziny, a organizacje amerykańsko-żydowskie nalegają na rekompensaty także za mienie bezspadkowe. Nie ma raczej szans na kompromis oparty na jakichś skrupulatnych obliczeniach. To niemożliwe nawet do ustalenia. Życzliwi Polsce przedstawiciele diaspory w USA, a wbrew pozorom jest ich bardzo wielu, sugerują, że konflikt dałby się, jeśli nie rozwiązać, to załagodzić, w formule przede wszystkim symbolicznej. Na przykład przez finansowanie funduszu edukacji na temat Holokaustu. Jakiś pojednawczy gest jest potrzebny. Zamiast ustawowego blokowania roszczeń.