Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Wojenne gry graniczne wokół Ukrainy. Czego tym razem chce Putin?

Ukraińscy funkcjonariusze przy granicy z Białorusią i Polską Ukraińscy funkcjonariusze przy granicy z Białorusią i Polską Gleb Garanich / Reuters / Forum
O gromadzeniu wojsk w pobliżu ukraińskiej granicy doniósł najpierw wywiad USA, śledzący intensywne ruchy w tym rejonie dzięki wywiadowczemu satelicie. Ukraińscy specjaliści początkowo te doniesienia lekceważyli. Może dlatego, że do obecności Rosjan i ich sił musieli przez lata przywyknąć.

Rosyjskie wojska mają za miedzą od siedmiu lat, bo tyle już trwa interwencja w Donbasie i tyle upłynęło od aneksji Krymu, o czym warto wspomnieć w kolejną rocznicę Majdanu. Co chwila przy ukraińskiej granicy odbywają się jakieś manewry (niedawno Zapad-2021), ćwiczenia, Rosjanie sprowadzają ciężki sprzęt, który zazwyczaj zostaje na miejscu i nie wraca do baz. Co jakiś czas rozlegają się strzały, wciąż giną ludzie.

Nagłe, choć kamuflowane, ruchy wojsk potwierdzili w USA rzecznicy departamentu stanu Antony Blinken i departamentu obrony. Amerykanie przyznają, że nie są w stanie sprecyzować intencji Kremla, nie wiedzą, czy to presja psychologiczna, czy szykowanie agresji lub lokalnego konfliktu, jednak ta aktywność wojsk w bliskości ukraińskich granic jest ich zdaniem niepokojąca. To dlatego komunikują się z członkami NATO i Kijowem, próbują nawet z Moskwą.

Moskwa zdecydowanie wszystkiemu zaprzecza, a co więcej, oskarża Zachód i NATO o zwiększoną obecność wojskową na terenie Ukrainy. A to zagraża jej interesom i narusza równowagę w regionie. Z drugiej strony, jak chętnie podkreśla Kreml, połączone siły ukraińskie i sojusznicze nie są w stanie pokonać rosyjskiej armii.

Czytaj też: Kryzys na granicy. Czekają nas miesiące konfrontacji

Atak na Ukrainę. Prawdopodobny?

Kijów przyznał ostatecznie, że niebezpieczeństwo dostrzega. Niedawna wizyta w Moskwie szefa CIA Billa Burnsa, a nieco później w Warszawie szefowej Wywiadu Narodowego USA Avril Haines i jej rozmowy z polskim premierem sugerują, że coś jest na rzeczy. Że atak na Ukrainę jest prawdopodobny, i to wkrótce. Wciąż jednak nie wiadomo, czego należy się spodziewać. Bo nie musi to być atak militarny, choć może. Spekulacjom, jak widać, nie ma końca.

Czy Rosja ma ochotę wywołać nową wojnę w Europie Wschodniej albo przynajmniej podgrzać konflikt w Donbasie, kolejny raz postawić na baczność zachodnią dyplomację i ugrać swoje w grze o podporządkowanie Ukrainy? I to teraz, gdy nadeszła zima i za chwilę mróz skomplikuje działania na wszystkich frontach?

Jedni twierdzą, że to możliwe, bo czołgi nie grzęzną, po zmarzniętej ziemi łatwiej się przemieszczają, a Rosjanom zima niestraszna. Inni przeciwnie: że nowy konflikt nie da zysku żadnej stronie, a ginąć za Ukrainę nikt w Europie się nie wybiera. Nagłe zawirowanie w zachodnich mediach uważają za histeryczne. Gdy tymczasem na Ukrainie nikt ćwiczeń czy powołań do wojska nie planuje. – Jeżeli Putin będzie chciał uderzyć, to zrobi to wcześniej i sprytniej, niż o tym napisze „Bloomberg”. Zresztą konflikt trwa od lat i zawsze pozostaje możliwość ofensywy Moskwy. Ukraina jest do tego w pewnym sensie przygotowana albo przygotowuje się cały czas – zauważa Jevhen Bilonozhko, politolog i obserwator tych wydarzeń.

Putin naciska na Berlin, Brukselę, USA

Cóż mógłby osiągnąć Władimir Putin? Zapewne jeszcze większy ostracyzm niż po wtargnięciu na Krym i do Donbasu. Nowe sankcje wymierzone w Rosję. A przede wszystkim dalsze wstrzymywanie zgody na działanie Nord Stream 2, projektu, na którym zależy mu bardziej niż na czymkolwiek innym, bo zyskuje dzięki temu realny wpływ na europejską gospodarkę. A że uruchomienie inwestycji nie idzie po jego myśli, to próbuje wywrzeć presję i na Berlin, i na Brukselę, a wreszcie na Waszyngton. Stąd te wojenne gry wokół Ukrainy. W dodatku sprzyja mu sytuacja międzynarodowa, zmiana władzy w Niemczech, wycofanie się USA z Afganistanu i komplikujące się relacje z Chinami.

Można powiedzieć, że ani aneksja Krymu, ani okupacja Donbasu nie spełniła nadziei na to, że Rosji uda się podporządkować sobie Ukrainę. Może wcielenie Krymu w granice Rosji i powiększenie przewagi na Morzu Czarnym podniosły chwilowo poparcie dla Putina w kraju, ale nie raz na zawsze.

Tymczasem na Ukrainie, która nie brała Moskwy za wroga i deklarowała dla niej więcej sympatii niż niechęci, nastroje zmieniły się radykalnie. Ukraińcy świetnie pojęli intencje Putina, nie zamierzali wyrzec się niepodległości, wolności ani proeuropejskich ambicji. Nastroje antyrosyjskie zaczęły dominować już nie tylko na zachodzie kraju i wśród kombatantów z Donbasu, którzy stają się powoli siłą polityczną.

Czytaj też: Ukraina stawia na NATO w grze z Rosją. Obudzi Zachód?

Ukraina zyskała sojuszników, wzmacnia się

Wszystkie te tragiczne wydarzenia rozgrywające się w Donbasie i na Krymie sprawiły, że relacje z Europą zacieśniły się, Kijów podpisał umowę stowarzyszeniową z Brukselą, a Ukraińcy zyskali możliwość poruszania się bez wiz w strefie Schengen. Niedawno odbył się w Kijowie kolejny szczyt Ukraina–Unia, zapowiadający głębszą współpracę. Ukrainy już się z tej drogi nie cofnie. Zacieśniły się też jej relacje z NATO, który dziś wysyła jasny sygnał w stronę Kremla, że uważnie przygląda się sytuacji i monitoruje ją z sojusznikami, mówiącymi o nienaruszalności terytorialnej Ukrainy jednym głosem.

Kontakty z Zachodem stały się niemal codziennością gospodarczą i polityczną. Nawet będąca poza UE Wielka Brytania zgłasza gotowość wysłania na Ukrainę sił specjalnych, 600 żołnierzy, o czym brytyjski minister obrony powiadomił niedawno osobiście prezydenta Wołodymyra Zełenskiego. Z kolei Amerykanie podpisali z Kijowem kolejną wersję Karty o partnerstwie strategicznym. Na Morze Czarne wpłynął okręt wojenny 6. Floty USA, uczestniczący w międzynarodowych ćwiczeniach, a Biden i Zełenski rozmawiali niedawno o sytuacji politycznej i wojskowej podczas szczytu COP26 w Glasgow.

Ukraina otrzymała amerykańskie rakiety, kupuje sprzęt od Turcji, jak choćby bojowe drony, które z łatwością niszczą wojskowe instalacje separatystów. Ukraińska armia, osiem czy siedem lat temu nieporadna wobec rosyjskiej agresji, zdążyła się zreorganizować, zmienić uzbrojenie, system szkolenia i dowódców i dziś zapewne nie dałaby się już zaskoczyć. Ale przede wszystkim zyskała ważnych sojuszników. Konflikt w Donbasie doprowadził też wreszcie do zwiększenia zaangażowania wojskowego USA na wschodniej flance NATO.

Czytaj też: Rosja u granic Ukrainy. Co może zrobić Biden?

Zełenski musi zawalczyć

To porażka na własne życzenie: Putin niechcący dokonał tego, co bez wojny w Donbasie może nigdy by się nie ziściło. Czy to nie jest wystarczający powód, żeby Ukrainę zastraszać? Do chóru dołącza minister Ławrow, sugerując, że Kijów oskarża Moskwę o agresywne przymiarki, gdyż chce uzyskać jeszcze obfitszą pomoc od Zachodu. Wiadomo: chodzi przede wszystkim o ciągłe destabilizowanie, męczenie Ukraińców, wywoływanie w nich poczucia rozczarowania, a wreszcie niechęci do rządu i prezydenta, który nie potrafi zapewnić pokoju. Może wtedy uda się go wymienić na bardziej swojego, prorosyjskiego, którego łatwo będzie podporządkować woli i żądaniom Kremla.

Taki w oczekiwaniu Rosji miał być Zełenski. Artysta i producent telewizyjny z rosyjskojęzycznej części Ukrainy, wychowany na rosyjskiej telewizji i sączonej państwowej propagandzie, nowicjusz w polityce, bo zajmował się nią jedynie jako aktor, rosyjskojęzyczny zresztą. Obiecywał szybki kres wojny w Donbasie – gotów był rozmawiać o tym z Rosją – oraz walkę ze skorumpowanymi elitami.

Wydawało się nawet przez czas jakiś, że takiemu łatwo zabełtać w głowie, że nie będzie trudnym partnerem dla kremlowskich wyjadaczy. I tu niespodzianka: jakoś z początkiem bieżącego roku, po blisko dwóch latach prezydentury, Zełenski poczuł, że musi zawalczyć, bo jego akcje tracą na wartości.

Dziś już świetnie rozumie, że wszelkie bliskości czy ustępstwa na rzecz Moskwy mogą mu zaszkodzić: Ukraińcy są temu coraz bardziej przeciwni. Nawet za cenę impasu w kwestii pokoju w Donbasie, który kosztował dotychczas życie 14 tys. obywateli. Nie ma zgody na przyznanie autonomii okupowanym terenom ani na potwierdzenie tego w wyniku wyborów lokalnych. Nie ma zgody na przyznanie podmiotowości Donbasowi, na rosyjski plan. Prezydent cieszy się poparciem na poziomie 34 proc.

Czytaj też: Zmierzch lidera prorosyjskiej opozycji na Ukrainie

Ukraina już nie wisi u kremlowskiej klamki

Rosjanie liczyli tymczasem, że uda się zrealizować mińskie porozumienia w punktach niekorzystnych dla Ukrainy. Nic z tego. Tym bardziej że Zełenski najwyraźniej przymierza się do kolejnej kadencji, choć z początku nie miał takiego zamiaru. Teraz doprowadził do zamknięcia rosyjskojęzycznych kanałów uprawiających propagandę antyukraińską. Lider stronnictwa prorosyjskiego Wiktor Miedwiedczuk, prywatnie kum Putina i jego człowiek w Kijowie, został objęty postępowaniem karnym. Władał służącą do transportu ropy częścią rurociągu Samara–Kierunek Zachód, który wcześniej należał do państwa. Sankcjami objęto osiem osób i 19 firm, prezydent podpisał w tej sprawie decyzję Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony. Zełenski skutecznie przypomina też światu o aneksji Krymu, podkreślając, że półwysep musi wrócić do Ukrainy, i stara się gromadzić sojuszników.

Rosja od lat próbuje przedstawić Ukrainę jako państwo niestabilne, niegodne zaufania. Tak było niezmiennie w chwilach kryzysów gazowych, kiedy Moskwa wstrzymywała dostawy do Europy, lecz winą obarczała Kijów, bo ten nie miał szans ani umiejętności obrony. Ostatecznie postanowiono Ukrainę ominąć, budując najpierw Nord Stream 1, a wreszcie Nord Stream 2 biegnący po dnie Bałtyku. To odpowiedź na oczekiwania i rosnące zapotrzebowanie na gaz na kontynencie, ale również, a może zwłaszcza chęć rzucenia Ukrainy na kolana, pozbawienie jej i surowca, i pieniędzy z tranzytu, sięgających rocznie kwoty 2 mld dol. Ukraina, która gazu używa nie tylko w przemyśle, ale również w celach grzewczych, stanęła przed problemem braku dostaw. Postanowiła się więc usamodzielnić i nie wisieć już nigdy u kremlowskiej klamki.

Czy Putin zakręci kurek?

Ten problem udało się rozwiązać po Majdanie – od pięciu lat Kijów nie kupuje znaczących ilości gazu od Rosji, korzysta jedynie z rewersu, czyli dostaw zachodnich. Ukraińską częścią instalacji płynie jednak coraz mniej surowca, a po uruchomieniu NS2 w ogóle może przestać. To musi uderzyć w gospodarkę. – Na Ukrainie są zapasy gazu i na umiarkowaną zimę powinno wystarczyć. Cena pozostaje stara, jak w ubiegłym roku – ok. 8 hrywien za metr sześcienny. Ale tranzyt to nie tylko pieniądze, to także ciśnienie w sieci gazociągów, które, jeśli Rosja zakręci kurek, musimy jakoś uzupełnić – wyjaśnia politolog Bogdan Oleksyuk. Kijów, Waszyngton i Warszawa sprzeciwiały się budowie rurociągu po dnie Bałtyku. Na razie NS2 nie ma oficjalnej zgody na otwarcie, ale to może się zmienić już za pół roku. Kreml manipuluje jednak cenami i dostawami gazu, co jest próbą wywierania presji i doprowadziło do kryzysu w całej zachodniej Europie.

Prowokacje nie ustają na żadnym z frontów: głośny konflikt na Morzu Azowskim, o Cieśninę Kerczeńską, zaczepki na Morzu Czarnym. Wszystko to sposoby na zmęczenie Ukrainy. Próby ekonomicznego pognębienia sąsiada i doprowadzenia tą drogą do zmiany władzy w Kijowie.

Dziś Ukraina stoi przed problemem braku węgla dla elektrociepłowni, zapasy na początek sezonu grzewczego są najniższe w historii. Rosja tymczasem odmówiła sprzedaży antracytu, blokując również możliwości zakupu z Kazachstanu. W wielu miastach dochodzi już do wyłączeń prądu, bo Kijów zderzył się także z odmową sprzedaży energii elektrycznej. Na razie udaje się kupować prąd na Białorusi, ale nie wiadomo, jak długo. Dostawy węgla z RPA i Polski są zbyt małe, a system energetyczny Ukrainy nie jest zsynchronizowany z unijnym. Energetyka jest więc silnym instrumentem nacisku. Pytanie, czy skutecznym.

I jeszcze sprawa wagnerowców

W Kijowie zrobiło się też głośno o Wagnergate, co również można uznać za próbę skompromitowania władzy w oczach społeczeństwa. Cała sprawa rozgrywała się w 2020 r., gdy na Białorusi siły specjalne zatrzymały Rosjan, członków grupy Wagnera. Początkowo sądzono, że znaleźli się tam, by doprowadzić do obalenia Łukaszenki. A okazało się, że to część akcji ukraińskich służb, które zwabiły wagnerowców pod pretekstem rzekomej pracy przy ochronie szybów naftowych w Wenezueli: Mińsk był tylko miejscem przesiadki na szlaku przez Stambuł do Ameryki Południowej.

Chodziło o złapanie osób, które brały udział w walkach przeciw Ukrainie w Donbasie, a także uczestniczyły w zestrzeleniu malezyjskiego samolotu pasażerskiego nad wschodnią Ukrainą. Wagnerowcy to rosyjscy najemnicy, członkowie prywatnej armii, biorący udział w wielu prowokacjach na świecie. Akcja ukraińskich służb nie powiodła się rzekomo dlatego, że poinformowano o niej biuro Zełenskiego. Najemnicy zostali zatrzymani, wydani Rosji, choć o ich ekstradycję ubiegała się Ukraina, ujawniając dowody przestępstw. Teraz ukraiński parlament utworzył tymczasową komisję specjalną, która ma ustalić, czy niepowodzenie nie było efektem zdrady. Miałoby to obciążać władzę; za całym projektem rozgrywki stoi – podobno – właśnie Moskwa. (Niewykluczone, że to któryś z konkurentów prezydenta). O sprawie szczegółowo pisze opiniotwórcza gazeta internetowa „Ukraińska Prawda”.

Zełenski natomiast chętnie pokazuje zdecydowanie i siłę swej władzy. Spiker Rady Najwyższej Dmitrij Razumkow został odwołany ze stanowiska, gdy skrytykował popieraną przez prezydenta ustawę antyoligarchiczną, kierując ją do Komisji Weneckiej. Razumkow jest członkiem prezydenckiego ugrupowania Sługa Narodu i był uważany za jego człowieka. Stanowisko stracił też niezatapialny dotychczas minister spraw wewnętrznych Arsen Awakow, jest także nowy minister obrony.

Rosyjski widz bije brawo

Czy ofensywa zimowa Putina ruszy i kiedy, pozostaje w sferze domniemań. Choć zaniepokojenie Ameryki i Europy pewnie nie jest bezpodstawne. Problem w tym, że Putin jest przywódcą mało przewidywalnym, warto też pamiętać, że oprócz Ukrainy, Europy, NATO ma na uwadze własnych obywateli, którym musi udowadniać, że wydawanie pieniędzy na zbrojenia jest koniecznością i obowiązkiem ważniejszym niż budowa dróg na Syberii. Im trzeba suflować nieustannie opowieść o zagrożeniu i mocarstwowości Rosji. Te 100 tys. żołnierzy, czołgi i wyrzutnie przy ukraińskiej granicy to może być teatr obliczony na własnego widza, który będzie bił brawo.

Tymczasem na Ukrainie obywatele nie wpadają w panikę. Hrywna trzyma się mocno, a w ostatnich dniach nawet mocniej, inflacja nie szaleje, choć gospodarka nie należy do najmocniejszych. Światowe ceny surowców i żywności poszły w górę, ale przecież tak jest wszędzie. Za to siły nie brakuje antyszczepionkowcom. Co będzie, jeśli strumień imigrantów ruszy przez granicę z Białorusią? Władze wyprzedzająco wysłały do jej uszczelnienia 8,5 tys. żołnierzy. To im przyjdzie się zmierzyć z wojną hybrydową Łukaszenki i Kremla.

Jednak każdy, kto obserwuje współczesną technikę, zdaje sobie sprawę, że czołgi, wozy pancerne, tony żelastwa nie odgrywają rozstrzygającej roli w nowoczesnej wojnie. To nie bitwa pod Kurskiem, nie siła pancerna zdecyduje o zwycięstwie, lecz nowoczesny sprzęt, drony czy rakiety. Szykowanie się do wojny, jaka już była, nie ma sensu.

Czytaj też: Czy Putin stoi za Łukaszenką? To skomplikowane

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną