Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Na kanale La Manche ginie coraz więcej ludzi

W ostatnich dniach coraz więcej osób próbuje przekroczyć Kanał La Manche mimo ostrzeżeń o niebezpieczeństwie. Na zdjęciu migranci, którym udało się dotrzeć do brytyjskiego Dover, 24 listopada 2021 r. W ostatnich dniach coraz więcej osób próbuje przekroczyć Kanał La Manche mimo ostrzeżeń o niebezpieczeństwie. Na zdjęciu migranci, którym udało się dotrzeć do brytyjskiego Dover, 24 listopada 2021 r. Ben Stansall / AFP / EAST NEWS
Zatonięcie łodzi z migrantami na pokładzie to jeden z całej serii wypadków, które zdarzyły się ostatnio na kanale La Manche. Pogranicze Francji i Wielkiej Brytanii staje się cmentarzyskiem.

W wyniku przewrócenia się łodzi płynącej z okolic francuskiej Dunkierki do Wielkiej Brytanii śmierć poniosło w środę 27 osób. Służbom udało się uratować dwóch migrantów – Irakijczyka i Somalijczyka, hospitalizowanych teraz z powodu skrajnej hipotermii. Badająca sprawę prokuratura w Lille poinformowała, że wśród tych, którzy zginęli, było 17 mężczyzn, trójka dzieci i siedem kobiet, jedna z nich była w ciąży. Na Wyspy próbowali przeprawić się łódką, która mogła pomieścić maksymalnie dziesięć osób. Większość uczestników wyprawy nie miała kamizelek ratunkowych, z samej jednostki zostały gumowe elementy.

La Manche. Śmiertelna pułapka

Śledztwo prowadzą Francuzi, bo to z ich brzegu wypłynęła łódka. W związku z tragedią aresztowano już pięć osób. Migranci trafili na „pływającą śmiertelną pułapkę”, jak ochrzciły łódź brytyjskie media, w wyniku działalności syndykatów kryminalnych. Od wielu lat aktywiści i obrońcy praw człowieka alarmują, że między Francją a Wielką Brytanią powstaje kolejny szlak kontrolowany przez przemytników ludzi. Ceny za przeprawę przez kanał wynoszą nawet 6 tys. funtów za osobę, a dowiezieni na wybrzeże migranci nie mają już wyjścia, muszą podróżować dalej – najczęściej są wpychani na zbyt małe łódki i grozi się ich rodzinom pozostałym w krajach pochodzenia. Na pontonach i tratwach brak podstawowych zabezpieczeń, kamizelek, oświetlenia.

Paryż i Londyn przerzucają się teraz odpowiedzialnością. Szefowa brytyjskiego MSW Priti Patel zapowiedziała, że spotka się z ministrem spraw wewnętrznych Gerardem Darmaninem. Ale podobne deklaracje słychać od miesięcy, a nie wypracowano dotąd żadnego systemowego rozwiązania.

Premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson narzeka, że Paryż nie radzi sobie z migracją, mimo że Brytyjczycy dokładają 54 mln funtów do ich działań w tym zakresie. Emmanuel Macron zaapelował, by nie upolityczniać tej tragedii, bo odpowiedzialność jest wspólna. Francuski prezydent temat migracji stara się umiędzynarodowić, podkreślając, że przybysze z Afryki i Bliskiego Wschodu dostają się do UE na południu i wschodzie wspólnoty, a na Wyspy próbują dotrzeć z Francji, ale też Belgii i Holandii. Zablokowanie jednego szlaku uruchomi więc tylko kolejne. Macron przypomniał, że przemytnicy odpowiedzialni za organizację przeprawy do Dunkierki przewieźli migrantów samochodem na niemieckich rejestracjach, w Niemczech mieli też kupić ponton. Johnson pozostaje głuchy na te argumenty, oferuje najwyżej pieniądze, dając do zrozumienia, że to problem kontynentu, a nie Londynu.

Czytaj też: Johnson zaprowadza rewolucję na niby

Brytyjscy żołnierze na francuskie granice?

Im bliżej obszarów, przez które wiedzie przemyt ludzi, tym bardziej radykalne pomysły. Natalie Elphicke, konserwatywna posłanka z Dover, optuje za militaryzacją północnych wybrzeży Francji, które mieliby patrolować policjanci i żołnierze francuscy i brytyjscy. Londyn jest gotów wspomóc Francuzów, mówi posłanka, bo ma w tym własny interes.

Pierre-Henri Dumont, jej odpowiednik po drugiej stronie La Manche, stawia weto. Jego zdaniem nadzorowanie wybrzeża jest nierealne, wymagałoby tysięcy funkcjonariuszy i ogromnych nakładów finansowych. W dodatku, jak podkreśla w rozmowie z „Guardianem”, pojawia się kwestia suwerenności, szczególnie ważna po brexicie. Wielka Brytania nie jest już dla Francji partnerem z tego samego bloku międzynarodowego, tylko sąsiadem, który obraził się na wspólnotę. Współpraca w ich przypadku nie jest wcale taka oczywista.

Tymczasem na kanale ryzykuje – i często traci – życie coraz więcej osób. Według danych brytyjskiego MSW od 1 stycznia 2021 r. z Francji na Wyspy dostało się już 25 tys. osób, dziesięć razy więcej niż w 2019 i dwukrotnie więcej niż rok temu. To oficjalne dane, uwzględniające migrantów, którzy złożyli podania o azyl. Wypadki zdarzają się jednak regularnie, a prawie nigdy nie są zgłaszane. W Wielkiej Brytanii czeka na rozpatrzenie aż 67 tys. aplikacji o azyl. Przybysze dostają się na Wyspy samochodami, w przyczepach, promami. Zwykle płacą wcześniej tysiące funtów i euro haraczu organizacjom przestępczym.

Czasami udaje się ich zlokalizować jeszcze na kanale. Gerard Darmanin poinformował, że w tym roku francuskie służby ratownicze przejęły na swoich wodach terytorialnych 7,8 tys. migrantów. Wraca temat pushbacków, które – choć na razie w ograniczonej liczbie przypadków – autoryzowała Priti Patel. Doświadczenie z innych krajów pokazuje, że im więcej migrantów, tym więcej pushbacków; niemal wszystkie rządy reagują zaostrzeniem przepisów i militaryzacją granic. Widać to między Polską a Białorusią, ale też m.in. w Ceucie, hiszpańskiej enklawie w Maroku.

Macron, Johnson i ultraprawica

Politykę zaostrzą zapewne też Macron i Johnson, głównie dlatego, że obaj mierzą się z ultraprawicą. Na Wyspach coraz głośniej słychać zwolenników brexitu, dzięki któremu kraj miał przecież odzyskać kontrolę nad swoimi granicami. Nigel Farage, jeden z propagandowych ojców brexitu, zapowiedział ostatnio nawet powrót do polityki najwyższego szczebla, z której wypadł. A raczej został wypchnięty, bo stracił paliwo dla swojego radykalizmu. Sprawa migracji może go ponownie wzmocnić. Z kolei Macron w przyszłym roku będzie walczył o reelekcję, a jego głównymi przeciwnikami są Marine Le Pen i neofita nacjonalizmu Eric Zemmour.

Obaj przywódcy mierzą się z wyzwaniem migracji i ze swoimi rywalami i na apele o odseparowanie śmierci niewinnych ludzi od polityki jest już, niestety, za późno. Macron, a nawet Johnson mogą tego nie chcieć, ale i tak zrobili to za nich ich konkurenci. Tymczasem na kryzys należałoby odpowiedzieć empatycznie i systemowo, w międzynarodowym porozumieniu, w przeciwnym razie śmierci będzie tylko więcej.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną