Weekendowe spotkanie skrajnej prawicy w Warszawie – dumnie i patriotycznie nazwane The Warsaw Summit – miało być krokiem do budowy wspólnej frakcji w Parlamencie Europejskim. Chodziło też o zademonstrowanie sprzeciwu wobec federalizacyjnych zapędów w Unii Europejskiej oraz o zmniejszenie międzynarodowej izolacji rządów PiS i Viktora Orbána. Z zaproszenia skorzystali reprezentanci tuzina ugrupowań, w tym sam Orbán, szefowa francuskiego Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen, Santiago Abascal z hiszpańskiego Vox – w sumie stawiły się formacje w swoich krajach przeważnie marginalne i ideologicznie ze sobą niespójne.
„Zgromadzone partie konserwatywne – mówił przed konferencją Orbán – chcą dać głos dziesiątkom milionów obywateli Europy, którzy czują, że nie są reprezentowani”. Z kolei Zoltán Koskovics, dyżurny ekspert orbanowskiej propagandy, tak objaśnił czytelnikom dziennika „Magyar Nemzet” sens warszawskiego szczytu: wraz przesunięciem się w lewo Europejskiej Partii Ludowej (jej szefem jest Donald Tusk) osłabła idea konserwatywna w instytucjach Unii. Ugrupowania prawicowe chcą wypełnić tę lukę i odegrać większą rolę w Brukseli – wspólnie walczyć z masową imigracją i lewicową inżynierią społeczną. W tym celu sieć powiązań plotą również konserwatywne think tanki i instytuty badawcze – podkreśla Koskovics. Dlatego np. think tank Koskovicsa zawiązał bliską współpracę z polskim Ordo Iuris.
Ta sieć się jednak miejscami pruje. „Nie interesuje mnie bezużyteczna paplanina” – tak swoją nieobecność usprawiedliwił Matteo Salvini, lider włoskiej Ligi Północnej, którego Prawo i Sprawiedliwość miało nadzieję do Warszawy ściągnąć. Salvini sam ma ochotę na przewodzenie europejskim prawicowym populistom i od warszawskiego zjazdu wolał imprezę własnej partii.