Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Rosja za rogiem szykuje nam wojnę. Czy Europa zda wielki test jedności?

Prezydent Rosji Władimir Putin. 26 czerwca 2020 r. Prezydent Rosji Władimir Putin. 26 czerwca 2020 r. Sputnik / Reuters / Forum
Bruksela jest coraz bliżej uzgodnienia z USA pakietu sankcyjnego przeciw Rosji. Pospiesznie szuka doraźnej alternatywy dla rosyjskiego gazu. I wyczekuje, czy Niemcy wreszcie się ogarną.

Większość krajów UE należy jednocześnie do NATO, ale to domeną Unii pozostaje kwestia sankcji gospodarczych i ich twardego egzekwowania. Sama ich zapowiedź jest teraz dla Zachodu głównym środkiem odstraszania Rosji od inwazji na Ukrainę. W dodatku Europa jest znacznie mocniej powiązana gospodarczo z Rosją, więc to unijne restrykcje są kluczowe. Oznacza to jednak, że także Europa poniesie główne koszty kontrsankcji czy ograniczeń inwestycyjnych.

Zachód kontra Putin: to nie są ćwiczenia

Czym Zachód może uderzyć w Putina?

Do wprowadzenia sankcji, które musiałyby być znacznie ostrzejsze od tych z 2014 r. (rosyjska gospodarka jest odporniejsza), trzeba konsensusu 27 krajów Unii, ale na szczytach instytucji dominuje przekonanie, że nie będzie kłopotu z zaakceptowaniem powstającego teraz pakietu. Ani Waszyngton, ani Bruksela nie ujawniają jego konkretów.

Dyskutuje się o sankcjach w różnych częściach UE. I raczej nie na piśmie, bo to na pewno wyciekłoby do mediów i byłoby bardzo szkodliwe. Atutem jest trzymanie Rosji w niepewności co do szczegółów sankcji, tak samo Rosja gra z nami niepewnością co do swoich ruchów wojskowych wokół Ukrainy – tłumaczy jeden z dyplomatów w Brukseli.

Jest dość prawdopodobne, że restrykcje uderzyłyby w możliwości refinansowania rosyjskiego długu publicznego, jeszcze mocniej ograniczyłyby dostęp dużych rosyjskich banków do zachodnich rynków kapitałowych, a także limitowały import wysoko rozwiniętych technologii (w tym opartych na amerykańskich półprzewodnikach). Sankcje dotknęłyby też sektor energetyczny, czyli może nawet przyszłe projekty gazowe Rosji. Wojna uniemożliwiłaby poza wszystkim uruchomienie gazociągu Nord Stream 2 (o czym więcej w dalszej części tekstu).

Teoretycznie na unijno-amerykańskim stole nadal leży możliwość odłączenia rosyjskiego sektora bankowego SWIFT (ułatwiającego transakcje międzynarodowe), ale opory Europejczyków są ogromne z obawy przed chaosem, jakim to grozi. Znacznie bardziej prawdopodobne jest sugerowane przez Joe Bidena mocne ograniczenie dostępu rosyjskich banków do transakcji dolarowych (m.in. przez odcięcie ich od rynku międzybankowego pod jurysdykcją USA). W zależności do skali takich ograniczeń mogłoby się to okazać znacznie dotkliwsze od sankcji opartych na SWIFT.

Unijno-amerykański pakiet restrykcji jest koordynowany m.in. z Kanadą i Wielką Brytanią. Brytyjczycy od paru dni ostrzegają, że – a byłoby to bardzo bolesne – mogą uderzyć w aktywa oligarchów ulokowane w City i na londyńskim rynku nieruchomości. Unia nie może karać za korupcję w ramach sankcji za łamanie praw człowieka, ale Brytyjczycy – idąc przykładem USA – już wprowadzili taką możliwość, więc w zasadzie mogą uderzać w putinowskich oligarchów po prostu za to, że żyją w symbiozie z Kremlem.

Podkast: W co z nami grają Rosjanie? Będzie wojna?

Długi sprawdzian dla Zachodu

Aż 40 proc. gazu zużywanego w UE pochodzi z Rosji, więc zupełne odcięcie dostaw przez Moskwę (w razie eskalacji konfliktu) to jeden ze scenariuszy, do których teraz szykuje się Komisja Europejska. W szukaniu alternatywnych dostaw surowca Europę wspierają Stany Zjednoczone. Prowadzone są rozmowy o zwiększeniu dostaw z Azerbejdżanu, a w ciągu ostatnich trzech tygodni na kontynent przekierowano 70–80 statków z LNG. Trwają pospieszne poszukiwania gazu z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Jak wylicza brukselski ośrodek Bruegel, UE bez rosyjskiego gazu dociągnęłaby do wiosny, ale potem prócz szukania innych dostaw trzeba by awaryjnie ograniczyć zużycie (także w przemyśle). Urzędnicy KE potwierdzają, że zajmują się planami skoordynowanej „kontroli popytu” na gaz.

Transatlantycka jedność wobec Rosji, wyrażona głównie we wspólnym odrzuceniu ultimatów Kremla w sprawie nowego porządku bezpieczeństwa w Europie, na razie ma się całkiem nieźle. Jednak scenariusze dalszych działań Moskwy są nieznane (być może nawet Putin ich sobie jeszcze nie określił), a w unijnych instytucjach też często słychać, że Europa stoi dopiero na początku ciężkiego i długiego „stress-testu” dla swojej spójności. I gdyby Putin miał sięgnąć po broń gazową (lub co najmniej konsekwentnie powtarzał, że jej użyje), to właśnie koordynacyjne działania na wspólnym rynku i wobec eksporterów gazu byłyby jednym z kluczowych instrumentów do utrzymania sankcyjnej jedności wobec Rosji.

Zwłaszcza Paryż, przynajmniej do ubiegłego tygodnia, w kontrolowanych przeciekach z Pałacu Elizejskiego dystansował się od „alarmistycznych” prognoz USA i Wielkiej Brytanii, że atak na Ukrainę może nastąpić już na dniach (samemu zagrożeniu nie zaprzecza). Europa i USA nie ustaliły jeszcze, jakie działania Rosji powinny na pewno uruchomić wspólne sankcje. Oczywistym powodem byłoby wejście oddziałów rosyjskich w nieokupowane rejony Ukrainy. Ale co z bojówkami i „zielonymi ludzikami” na wschodzie kraju czy zmasowanymi cyberatakami na Kijów?

Nasi rozmówcy w Brukseli, także spoza kręgu jastrzębi z Europy Środkowo-Wschodniej, coraz częściej przekonują, że raczej nie będzie takich dylematów. Jeśli Rosja dokonałaby agresji, to celem zmiany władzy w Kijowie. A nie zdołałaby tego zrobić wyłącznie atakami hybrydowymi, które z racji swego niejasnego charakteru i legalistycznych problemów UE ze wskazaniem winnego przysporzyłyby Brukseli kłopotów przy decydowaniu o sankcjach.

Wilczak: Uzbrojeni, dziwnie spokojni. Ukraińcy w obliczu wojny

Czy Niemcy się ogarną?

Biden ostatnio czyni spore wysiłki, by włączać Europejczyków – w NATO i w ramach UE – w konsultacje dotyczące dalszych kroków. W zorganizowanych przez Biały Dom telelekonferencyjnych obradach przywódców USA, Wielkiej Brytanii, Niemiec, Francji, Włoch, Polski uczestniczyli w zeszłym tygodniu – oprócz sekretarza generalnego NATO – szefowie Komisji Europejskiej i Rady Europejskiej. Szkopuł w tym, że choć za czasów prezydentury Donalda Trumpa promowane przez Francuzów hasło „autonomii strategicznej” czy nawet „strategicznej autonomii” Europy weszło do głównego nurtu debat i dokumentów, to kluczowy kraj Unii, czyli Niemcy, nadal cierpi na daleko posunięty zanik myślenia strategicznego. Zwłaszcza teraz, wskutek podziałów w trójpartyjnej koalicji rządowej.

Kanclerz Olaf Scholz ze sporym opóźnieniem wydusił z siebie (zaciągnięte jeszcze przez Angelę Merkel) jednoznaczne zobowiązanie, że w razie nowej wojny nie będzie przesyłu rosyjskiego gazu do Niemiec przez Nord Stream 2. Zarazem Niemcy trwają przy zakazie dostarczania broni na Ukrainę, a nawet blokują wywóz poenerdowskich haubic z Estonii. Korzystają przy tym ze standardowego w handlu bronią prawa do ograniczania odbiorcy możliwości odsprzedawania bądź odstępowania broni innym krajom.

Dla Berlina, który zakaz eksportu broni do rejonów konfliktu tłumaczy zasadą niedolewania oliwy do ognia, sporym „przełomem” była decyzja o dostarczeniu 5 tys. hełmów na Ukrainę. Jednak i dla Ukrainy, i dla wielu krajów Zachodu ten „przełom” to raczej potwierdzenie, że spora część elit i społeczeństwa kluczowego kraju Europy nadal wolałaby odgrywać rolę pośrednika niż uczestnika obozu zwalczającego kremlowski rewizjonizm wobec Ukrainy oraz pozimnowojennego porządku w Europie. Niemcy lubią tłumaczyć swą powściągliwość długiem historycznym, ale znaczenie ma też biznes, strach i swoisty antyamerykanizm.

W Brukseli od tygodnia trwają rozmowy o misji szkoleniowo-wojskowej na Ukrainie (chodzi głównie o pomoc w reformie szkolnictwa wojskowego), w której ma uczestniczyć do... dziesięciu osób (a w przyszłości 35). Mimo to Niemcy i Włochy naciskają na szukanie takiej formuły prawnej, by uniknąć nawet wrażenia zaangażowania militarnego UE.

Reszka: Jak Ukraińcy szykują się na wojnę

Payer, not a player?

Na drugim biegunie debat strategicznych jest Francja. Prezydent Emmanuel Macron wzywa, by Europejczycy – również na forum UE – mieli większą rolę w formułowaniu odpowiedzi na żądania Rosji. To budzi niemal odruchową niechęć w Polsce czy krajach bałtyckich. Obrońcy Macrona podkreślają, że Francja poparła rozszerzenie na Rumunię „wzmocnionej wysuniętej obecności” NATO (rozpoczętej wskutek wojny na Ukrainie z 2014 r.), która dotychczas obejmuje Polskę (batalion oparty na Amerykanach), Litwę (na Niemcach), Łotwę (na Kanadyjczykach) i Estonię (na Brytyjczykach). Paryż jest gotów wysłać do Rumunii kilkuset wojskowych.

A krytycy Macrona? Wskazują, że niewiadome są skutki rozmów w formacie normandzkim (Niemcy–Francja–Rosja–Ukraina), które w zeszłym tygodniu wznowiono w Paryżu na poziomie doradców prezydentów i premierów. Od nich jest uzależnione przedłużanie unijnych sankcji nałożonych w 2014 r. Teraz absolutnie nie zanosi się na ustępstwa ze strony Moskwy. A istnieją obawy, że reaktywowany format normandzki okaże się przestrzenią do testowania przez Kreml, do jakich ustępstw Zachód – w ramach szukania „deeskalacji” – byłby gotów popychać Ukrainę w sprawie interpretacji porozumień mińskich (chodzi o kwestię Donbasu).

Unia, która stoi w rozkroku między szukaniem autonomii strategicznej a kłopotami Berlina ze sformułowaniem nawet własnej strategii (za Niemcami kryje się parę mniejszych krajów), nadal najbardziej komfortowo czuje się w tradycyjnej roli „payer, not a player” – płatnika, a nie twardego, strategicznego gracza.

Komisja Europejska niedawno zaoferowała 1,2 mld euro doraźnej pomocy makroekonomicznej dla Kijowa (na potrzeby powstałe w związku z konfliktem z Rosją). Pierwsza szybka transza, po zatwierdzeniu przez europarlament i Radę UE, wyniesie 600 mln euro. Ponadto KE niemal podwoi tegoroczną dwustronną pomoc dla Ukrainy, wypłacając jej kolejne 120 mln euro.

Czytaj też: Wojna u polskich granic. Czy mamy odpowiednie procedury?

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną