Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Nadlatują legendy z Fort Bragg. Tych żołnierzy wysłał do Polski Biden

Żołnierze legendarnej amerykańskiej 82. dywizji powietrznodesantowej wkrótce wylądują w Polsce. To elita armii USA. Żołnierze legendarnej amerykańskiej 82. dywizji powietrznodesantowej wkrótce wylądują w Polsce. To elita armii USA. Bryan Woolston / Forum
Nazywają ich elitą sił zbrojnych USA, my powinniśmy w nich też widzieć forpocztę większych kontyngentów. 82. dywizja powietrznodesantowa wkracza tam, gdzie za chwilę mają pojawić się wojska o strategicznym znaczeniu.

Niech nikogo nie zmylą określenia „spadochroniarze” czy „lekka piechota”. Owszem, żołnierze jednostek powietrznodesantowych nie mają czołgów i w starciu z czołgami zapewne byliby skazani na porażkę, jeśli nie zdołaliby uciec, rozproszyć się i ukryć. Ale szkoleni są tak, by nigdy naprzeciw nich nie stanąć, i używani w sytuacjach, gdy o użyciu czołgów nie myśli nawet potencjalny przeciwnik.

„Spadaki” to nie tylko komandosi będący w stanie przeprowadzić rajd czy desant za linie wroga, ale również patrolowcy i wartownicy mający ubezpieczyć i pilnować terenu, na który wkrótce dotrą siły cięższe i mniej mobilne. I właśnie w tej drugiej roli żołnierze 82. dywizji powietrznodesantowej pojawią się w Polsce.

Czytaj też: Rozgrywka z Rosją wkracza w nową fazę

Normandia, Ardeny, Wietnam, Irak, Afganistan

Powiedzieć, że to dywizja legendarna, to nic nie powiedzieć. Jej szlak bojowy obejmuje tak zakorzenione w kulturze operacje jak zajęcie Sycylii i kampania włoska, lądowanie w Normandii, operacja Market Garden czy bitwa o Ardeny (w Holandii Amerykanie zetknęli się na polu walki z Polakami z 1. samodzielnej brygady spadochronowej gen. Stanisława Sosabowskiego). W marszu na wschód żołnierze 82. dywizji zatrzymali się dopiero w Meklemburgii-Pomorzu Przednim, czyli na terenie późniejszej NRD. Byli jedną z tych jednostek, które zaszły najdalej w głąb Prus. Dowódcą dywizji w czasie II wojny światowej był równie legendarny Omar Bradley, jeden z pięciu oficerów w historii, który otrzymał stopień pięciogwiazdkowego generała. Jego imię noszą używane dziś w jednostkach pancernych i zmechanizowanych bojowe wozy piechoty. Jak sam wspominał, ów wypad za Łabę nastąpił może nie wbrew najwyższemu dowódcy, ale wobec ostrzeżenia od Monty′ego, że niemiecki opór jest za silny. A jednak żołnierze z naszywkami AA przeszli, biorąc do niewoli wielu Niemców.

Po II wojnie dywizję ominęła Korea, ale już nie Wietnam. Jednostka odegrała też wiodącą rolę w inwazjach na Grenadę i Panamę. Jak większość sił zbrojnych USA brała udział w obu wojnach w Iraku i operacji w Afganistanie. Służyła też jako zasób sił dla operacji stabilizacyjnych i pokojowych na Bałkanach. Była praktycznie wszędzie, zwłaszcza gdy gdzieś wybuchał nagły pożar.

Podkast: W co z nami grają Rosjanie? Będzie wojna?

Nie tylko straż pożarna

I do dziś 82. dywizja powietrznodesantowa służy prezydentowi Stanów Zjednoczonych, głównodowodzącemu sił zbrojnych, jako globalna straż pożarna. Formalnie nazywa się to „Siłami Natychmiastowego Reagowania”.

Pierwszą do zrzutu jednostką jest z reguły jednobrygadowy zespół bojowy 82. dywizji. W razie potrzeby jego pierwszy batalion w ciągu kilkunastu godzin (pełna brygada w ciągu kilku dni, a później nawet cała dywizja) jest w stanie dotrzeć do dowolnego punktu na mapie świata. Miejsce akcji jest nieograniczone, bo wykorzystywane do przerzutu spadochroniarzy samoloty C-17 Globemaster III mają – zgodnie z nazwą – globalny zasięg (można je tankować w powietrzu). Globemastery służą do desantowania skoczków, zrzucania sprzętu i po prostu do przewozu ludzi i ładunków na lotniska. Te maszyny są mało wybredne, jeśli chodzi o stan podłoża i długość dróg lądowania (oczywiście przy pełnym obładowaniu rozbieg musi też być odpowiedni, wynosi nawet 2 km). Na pokład zabrać mogą ponad 70 ton.

W sierpniu zeszłego roku globemastery przywiozły na lotnisko w Kabulu żołnierzy 82. dywizji, którzy mieli ubezpieczać ewakuację z Afganistanu. Dowódca, dwugwiazdkowy gen. Chris Donahue, był też ostatnim amerykańskim żołnierzem, który opuszczał to terytorium 30 sierpnia 2021 r. Nazajutrz cały świat zobaczył jego zieloną sylwetkę na zdjęciu wykonanym przez wizjer celownika termowizyjnego.

Ale 82. jest nie tylko od gaszenia pożarów. W ramach planowego szkolenia, a czasem w sytuacji, gdy Amerykanom zależy na demonstracji siły, spadochroniarze z Fort Bragg pojawiają się znienacka w różnych miejscach świata i coraz częściej w Europie. Zwykle są pierwsi, przed innymi jednostkami armii USA, ale nierzadko towarzyszą im spadochroniarze z sojuszniczych wojsk: brytyjskich, włoskich, niemieckich, francuskich czy polskich. Przeprowadzane od kilku lat na wschodniej flance NATO ćwiczenia Saber Strike, łączone w większą serię przedsięwzięć pod nazwą Defender Europe, zawsze zawierają epizod nazywany „joint forcible entry”, czyli siłowe otwarcie nowego kierunku operacyjnego dla działań połączonych (wojskowy angielski jest bardzo kompaktowy). Polega to na tym, że batalion spadochronowy wsiada w Fort Bragg do samolotów i po kilku godzinach wysiada np. w Polsce, Rumuni czy którymś z krajów bałtyckich. Gdziekolwiek. Wysiada oczywiście w locie, z użyciem spadochronów. Żołnierze wyskakują z maszyn lecących dość wolno i dość nisko, by spaść tam, gdzie mają znaleźć się szybko i możliwie blisko siebie.

Spektakl otwierających się czasz jest niesamowity, ale jeszcze większe wrażenie robi sprawność, z jaką spadochrony są zwijane, a żołnierze już na ziemi zbierają sprzęt i schodzą z lądowiska, czasem udzielając pomocy kontuzjowanym (tego nie da się uniknąć, praca „spadaka” to robota podwyższonego ryzyka). Lżejsze wyposażenie mają w zasobnikach podwieszonych do tego samego spadochronu, cięższy sprzęt i broń, a także pojazdy zrzucane są dla bezpieczeństwa dalej, ale gotowe do użytku po kilku chwilach „rozpakowania” ze specjalnych palet (które później zbierają logistycy, o ile jest na to szansa).

Spadochroniarze zabierają ze sobą, na plecach i w zasobnikach, cały sprzęt i zapasy na kilka do kilkudziesięciu godzin działania w polu i walki. Później muszą sobie radzić sami – metodami, których tu nie trzeba ujawniać – albo muszą otrzymać wsparcie. Dlatego tak samo jak są forpocztą dla kolejnych, większych i cięższych wojsk, tak też zależą od ich nadejścia.

Wilczak: Uzbrojeni, dziwnie spokojni. Ukraińcy w obliczu wojny

To będzie amerykańska operacja

To oczywiście w warunkach wojennych. W czasie pokoju, tak jak teraz, spadochroniarze z 82. najpewniej nie będą się desantować, ale normalnie wylądują w Polsce na jakimś wojskowym, a nawet cywilnym lotnisku. Ważne jest to, że mieszkać muszą w jego pobliżu. Wedle polskich norm tzw. rejon wyczekiwania nie może być oddalony dalej niż godzinę drogi od lotniska. Nie ma więc potrzeby, by amerykańscy goście spali w namiotach, kontenerach w polu czy lesie – zapewne zostaną zakwaterowani w koszarach albo pomieszczeniach cywilnych przejętych przez wojsko. 1700 osób to nie tak wiele, jest sporo miejsc, gdzie spokojnie mogą znaleźć dach nad głową. Transport, wyżywienie, całą „obsługę” teoretycznie powinny im zapewnić obecne w Europie i w Polsce jednostki logistyczne US Army, bo będzie to amerykańska operacja.

A to oznacza potężną machinę obracającą wielomiliardowym budżetem, by zapewnić wojskowym komfort nawet w „polowych” warunkach. W tym celu szeroko wykorzystuje się cywilnych kontraktorów, większe i mniejsze firmy zapewniające catering, paliwo, transport czy usługi. Kraj gospodarz może i powinien się dołożyć (ramowe porozumienie w tej sprawie zawiera podpisana w 2020 r. umowa dwustronna o pobycie wojsk). Amerykańscy logistycy mają dobrze rozpoznane warunki w zachodniej części Polski, gorzej, jeśli spadochroniarze przylecą gdzieś na wschód. Miejsca ich rozmieszczenia nie zostały podane, choć rzeszowska „Gazeta Wyborcza” napisała, że jest dla nich opróżniane w pośpiechu centrum konferencyjne Jasionka (w którym odbywały się rządowe Kongresy 590). Na portalach śledzących ruch lotniczy można było wczoraj wieczorem zaobserwować lądowania amerykańskich transportowców na pobliskim lotnisku. Szef MON Mariusz Błaszczak pokazał na Twitterze zdjęcia rozładunku, ale nie napisał, gdzie je zrobiono.

Czytaj też: Wojna u polskich granic. Czy mamy odpowiednie procedury?

A jeśli „się zacznie”?

Wszystkie domysły dotyczące ewentualnych działań oparte są na scenariuszach ćwiczeń z polskimi jednostkami aeromobilnymi, konkretnie z 6. brygadą powietrznodesantową, której charakter i procedury są najbliższe tym amerykańskim.

Z rozmów z naszymi „spadakami” wynika, że ich amerykańscy koledzy będą w Polsce rozmieszczeni głównie w charakterze sił ubezpieczenia, z możliwością alarmowego wysłania do krajów bałtyckich, gdyby okołoukraiński kryzys groził przelaniem się za sprawą Rosji na terytorium członków NATO. To nie jest wojna, więc w grę nie wchodzi raczej desant za linią przeciwnika czy odbijanie zajętych przez niego terenów czy obiektów. Ale jeśli sytuacja nabrzmieje do tego stopnia, że będzie grozić napaścią, spadochroniarze mogą być wysłani do opanowania ważnych miejsc jeszcze przed spodziewaną inwazją i ustanowienia wokół nich bezpiecznych, pilnowanych i patrolowanych stref. Gdy już będą na miejscu, zadbają o przepustowość i utrzymanie korytarzy dostępu do wyznaczonych rejonów, pomogą w ewakuacji cywilów, wesprą operacje specjalne.

Sytuacja najwyraźniej jest postrzegana jako na tyle poważna, że Amerykanom zależy na czasie. Zebranie oddziału i dolot z USA to byłaby kwestia kilkunastu godzin. Z Polski taka operacja zajmie najwyżej kilka. Podporządkowane strategicznemu dowództwu siły globalnej odpowiedzi to też decyzja z gatunku poważnych. Z jednej strony to komunikat dla Rosji, że USA traktują rzecz bardzo serio, z drugiej możliwość łatwego uruchomienia dowództw i sił wyższego szczebla.

Dlatego przysyła się do Polski oddział z Ameryki, a nie rusza – na razie – bazującej we Włoszech 173. brygady powietrznodesantowej. Ta druga stanowi amerykański wkład do sił reagowania NATO. Jeśli „się zacznie”, pierwsi spadochroniarze z terytorium Polski polecą się desantować od razu w terenie, drugi rzut może dolecieć na miejscowe lotniska. Być może równocześnie wyruszy jakiś transport kołowy, o ile będzie czas i potrzeba. Można z dużym prawdopodobieństwem przypuszczać, że amerykańskim „spadakom” będą w takiej akcji towarzyszyć polscy koledzy.

Nasza 6. brygada powietrznodesantowa (krakowskie bordowe berety) nieraz ćwiczyła z 82. dywizją. Zdarzało się, że Polacy byli dowodzeni przez Amerykanów, ale było też tak, że stanowisko dowodzenia dla całego brygadowego zespołu zadaniowego wystawiała polska powietrznodesantowa. Interoperacyjność w tym rodzaju wojsk jest na najwyższym poziomie. Amerykanie ponoć nie wyobrażają sobie działań w regionie bez udziału miejscowych.

Czytaj też: Rosja szykuje nam wojnę. Czy Europa zda wielki test jedności?

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną