Nie ma żadnego później, wojna nie poczeka. Zmarznięty Dima stoi na peronie. Wokół setki ludzi patrzą na tory i w komórki. Wschodzi słońce. Już każdy widział w internecie zdjęcie rozstrzelanego przez Rosjan bloku w Kijowie. Zabici cywile, kilkoro dzieci. Job twoju mać, słychać szepty Ukraińców, suka! Nie ma łez na dworcu w Przemyślu, tylko poważne, zacięte twarze. Putin żyłby tu najwyżej sekundę.
W poczekalni teraz noclegownia dla uchodźców. Chodzą wolontariusze, rozdają wodę. Dzieciom cukierki. Nagle pojawiło się z miasta kilka tysięcy kanapek i batonów. Nie ma komu tego zjeść. Wszystkiego za dużo, mówią koordynatorzy pomocy, nie trzeba nic więcej. Ale ludzie i tak przywożą pełne bagażniki. Rosną góry jedzenia i ubrań. Dzieci przybyłe z wojny wczorajszym pociągiem, teraz zastygłe na łóżkach polowych. Patrzą w ściany i milczą. – Dwa dni temu miałam dom – mówi do kamery telewizyjnej ich matka. Cukierki już nie pomagają. Pryzmy pluszaków też nie.
• • •
Nocą jechała przez Polskę na ukraińską granicę cała Europa. Zabrać z wojny swoich i pomóc nieznajomym. W bagażnikach leki, jedzenie, zabawki, pieluchy, kosmetyki. Wolne miejsca dla uciekinierów. Tysiące samochodów stoi upchanych na polach przy przejściach granicznych. W Medyce w nocy mróz, silniki pracują, grzeją. Widać ludzi zza szyb, twarze w poświacie z komórek. Karmią małe dzieci. Przed starszymi udają, że nic się nie dzieje. Śpią w oszronionych samochodach. Gotują wodę na kocherkach. Gadają. Co chwila słychać telefon, rodzina z Ukrainy mówi, ile ma do polskiej granicy. Dzwonią kobiety z dziećmi. Zapłakane. Szły przez zaorane pola, nie myły się od kilku dni. Jeszcze trochę, odpowiadają spokojnym głosem chmurni mężczyźni, poczekam, ile trzeba.