Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Gdzie się podziało rosyjskie lotnictwo? Silne tylko na papierze

Rosyjski Su-34, 6 marca 2022 r. Rosyjski Su-34, 6 marca 2022 r. Russian Defence Ministry / AFP / EAST NEWS
Przewaga rosyjskiego lotnictwa jest bezsporna, wynika z czystych liczb. A mimo to Rosja nie jest w stanie zapanować w powietrzu, wciąż ponosi znaczne straty. Skuteczność wsparcia lotniczego też pozostawia bardzo wiele do życzenia.

Teoretycznie rosyjskie lotnictwo jest potężne: to 974 taktyczne samoloty bojowe i ponad setka bombowców strategicznych (16 sztuk Tu-160, 60 Tu-95MS i 60 Tu-22M3). Co prawda więcej mają Chiny (ponad 1300 samych maszyn taktycznych), ale to i tak olbrzymia siła. Polska ma, dla porównania, 94 samoloty bojowe (48 F-16, 28 MiG-29, 18 Su-22). Rosja jest więc potęgą lotniczą. Tyle że na papierze.

Samoloty są, ale nie ma baz

Natarcie na dwóch głównych północnych kierunkach, czyli na Kijów i Charków, wspiera 105. Mieszana Dywizja Lotnicza Gwardii z 6. Armii Lotniczej. Są w jej składzie: 14. Pułk Lotnictwa Myśliwskiego w Kursku (24 sztuk Su-30SM), 47. Mieszany Pułk Lotniczy w Woroneżu (24 bombowce taktyczne Su-34) i przerzucony do białoruskich Baranowicz 159. Pułk Lotnictwa Myśliwskiego (24 Su-35). Do tego trzeba doliczyć samodzielny 899. Orszański Pułk Lotnictwa Szturmowego na lotnisku Buturlinowka, leżącym na południowy wschód od Woroneża (30 Su-30SM). To łącznie nieco ponad setka bojowych maszyn.

Dlaczego nie więcej? Odpowiedź jest prozaiczna – bo nie ma dla nich baz. Za czasów ZSRR było ich nieco więcej, ale nowych na rosyjsko-ukraińskim pograniczu nie budowano. Bo po co? Większość lotnictwa bojowego stacjonowała w NRD, Polsce, Pribałtyce (Litwa, Łotwa, Estonia), na Białorusi, w Czechosłowacji, na Węgrzech i radzieckiej Ukrainie. Ale w tej części Rosji? Nie było takiej potrzeby.

Na wschodzie też nie ma ich za wiele. Operuje tutaj niemal cała 4. Armia Lotnicza Południowego Okręgu Wojskowego. 1. Baranowicka Dywizja Mieszana Gwardii działa z lotnisk na wschód od Ukrainy. 31. Pułk Lotnictwa Myśliwskiego (20 Su-30SM) stacjonuje w Millerowie przy samej granicy, na północ od Ługańska. W Morozowsku pod Rostowem jest 559. Pułk Lotnictwa Bombowego (34 nowoczesne Su-34). Natomiast w Krymsku niedaleko Noworosyjska – 3. Mieszany Pułk Lotniczy (24 myśliwce Su-27 i 8 myśliwsko-bombowych Su-30M2). Trochę na północ od niego, na lotnisku Primorsko-Achtarsk nad Morzem Azowskim, jest jeszcze 960. Pułk Lotnictwa Szturmowego (ok. 30 Su-25). Cała ofensywa na wschodzie Ukrainy jest wspierana przez 116 samolotów bojowych, a to znowu nie tak dużo jak na tak rozległy obszar.

Na Krymie w południowej części kraju lotnisk jest trochę więcej. W Belbeku pod Sewastopolem udało się upchnąć 27. Mieszaną Dywizję Lotniczą z 38. Pułkiem Lotnictwa Myśliwskiego (26 Su-27 i 6 Su-30M2), w miejscowości Gwardiejskoje pod Symferopolem jest 37. Mieszany Pułk Lotniczy (12 Su-24 i 14 Su-25). W Kirowsku pod Teodozją stacjonuje 43. Morski Pułk Szturmowy Floty Czarnomorskiej (ok. 24 Su-30SM). Razem to nieco ponad 80 samolotów bojowych.

Rosyjskie maszyny pod chmurką

Ukraina przeciwstawia tej sile 59 MiG-29, 41 Su-27, 32 Su-25 i 35 Su-24M/MR, razem 167 samolotów bojowych wobec ok. 300 rosyjskich. Co zadziwiające, nie jest to przytłaczająca przewaga. Ale w praktyce Rosjanie nie są w stanie użyć większej liczby maszyn, bo – jak wspomnieliśmy – brakuje dla nich baz. Nawet na istniejących lotniskach nie ma zbyt wielu hangarów czy schronów, samoloty trzyma się po prostu pod chmurką, okutane w brezentowe pokrowce. Co to oznacza dla delikatnej elektroniki współczesnych maszyn bojowych, nikomu tłumaczyć nie trzeba, a jeśli ktoś ma wątpliwości, to proponuję pójść ze smartfonem pod prysznic.

Ukraińskie samoloty były przed wojną hangarowane, nie stały pod chmurką. Lotnisk jest dość dużo, za to samolotów niewiele. Dopiero przed wojną, pod wpływem ostrzeżeń płynących z USA, samoloty przerzucono m.in. do cywilnych portów lotniczych, które po 24 lutego i tak przestały funkcjonować w tej roli. Dzięki temu potajemnemu manewrowi, niedostrzeżonemu przez rosyjskie rozpoznanie, pierwsze ataki wroga na lotniska wojskowe uderzyły w próżnię, a ukraińskie myśliwce ocalały, by stawiać czoła przeciwnikowi.

Początkowo Rosjanie atakowali w miarę precyzyjnie bombami i rakietami kierowanymi zrzucanymi z większych wysokości, spoza zasięgu przenośnych przeciwlotniczych zestawów rakietowych (odpalanych z naramiennych wyrzutni, jak amerykańskie Stingery, postsowieckie Igły czy produkowane w Polsce Gromy i nowsze Pioruny). Wszystkie mają zasięg do 5 km i są w stanie niszczyć samoloty do poziomu ok. 3 tys. m.

Jednak rosyjskie samoloty latały niżej. Ich załogi sądziły, że tu są bezpieczne, z kolei uderzenia rakiet Iskander i pocisków skrzydlatych Kalibr miały zniszczyć ukraińskie radary i przeciwlotnicze systemy średniego i dużego zasięgu.

Trzynasty dzień wojny: Rosja grzęźnie i ściąga mobilne krematoria

Rosyjskie rozpoznanie gorsze niż logistyka

Ale nie zniszczyły i właściwie nie wiadomo dlaczego. Rosyjskie rozpoznanie okazało się jeszcze bardziej nieudolne od legendarnej już rosyjskiej logistyki. Mając do dyspozycji zdjęcia satelitarne, nie dostrzegli sprytnego manewru ukraińskich sił. Podejrzewam, że przyczyna jest banalna. Zbieraniem zdjęć zajmują się Wojska Kosmiczne Rosji, są przekazywane do Głównego Zarządu Rozpoznania Sztabu Generalnego, znanego pod swojską nazwą GRU. Tutaj towarzysze dokonują analizy i piszą meldunki, które trafiają do Głównego Zarządu Operacyjnego Sztabu Generalnego. Towarzysze generałowie je czytają, a następnie, wraz z wytycznymi, kierują do dowództw. W dowództwie armii lotniczej też się trzeba nad tym pochylić i podjąć odpowiednie decyzje. Po wydaniu stosownych rozkazów informacje idą dalej do dowództw poszczególnych dywizji. A stąd do wykonawców, czyli do pułków.

Tyle że w tym momencie są już guzik warte. Informacje spływające po tych wszystkich szczeblach nie są przekazywane jak przesyłka kurierska: każde dowództwo musi je odszyfrować, przetworzyć i ponownie zaszyfrować… A to zajmuje czas. Gdy informacja trafia do wykonawców, mają już wartość czysto historyczną. Może są dokładne, ale już kompletnie nieaktualne. To nie to samo co sieciocentryczny, skomputeryzowany system wymiany informacji w NATO – tu wszyscy mają dostęp do informacji w wojskowej zamkniętej sieci WAN czy LAN (Wide/Local Area Network) w czasie zbliżonym do rzeczywistego.

Czytaj też: Cywilizacja nuklearna. Dlaczego Putin straszy bombą?

Stareńkie Ił-20 i mało amunicji

Rosji brakuje najwyraźniej jeszcze dwóch rzeczy. Po pierwsze, skutecznego rozpoznania radioelektronicznego w postaci takich samolotów jak brytyjski Boeing RC-135 czy nowy amerykański Bombardier Artemis. Rosjanie mają kilka stareńkich Ił-20, które są już mało przydatne, dlatego nie zauważyli, że sygnały ukraińskich radarów obserwacji przestrzeni powietrznej, systemów przeciwlotniczych S-300 i Buk nie są już nadawane z tych samych miejsc co chwilę wcześniej.

Po drugie, nie mają bezpilotowych aparatów latających dużego i średniego zasięgu (klasy HALE i MALE), takich jak amerykańskie Global Hawk czy Predator. Dlatego nie dostrzegli, że radarów i wyrzutni rakiet przeciwlotniczych nie ma już tam, gdzie były. A gdyby nawet dostrzegli, to kto by się o tym dowiedział bez skomputeryzowanego systemu dowodzenia? Lotnictwo wystrzelało się z amunicji kierowanej, a wszystko psu na budę. Ukraińskie radary, samoloty i rakiety przeciwlotnicze w większości wyszły spod uderzenia. I zaczęły zbierać krwawe żniwo.

Rosyjskie lotnictwo zabrało się zatem za wspieranie wojsk lądowych. Ale zużyło w znacznym stopniu amunicję kierowaną, jak się okazało, nie było jej wcale tak dużo. To kosztuje, a gdy trzeba utrzymać 900-tys. armię, to na wszystko brakuje pieniędzy. Zapasy były więc zadziwiająco małe. Skąd to wiemy? W kolejnych dniach lotnictwo używało głównie bomb swobodnie spadających i rakiet niekierowanych. Dlatego zeszło na małą wysokość – używanie amunicji niekierowanej z wysoka jest bardzo niecelne. Zejście pozwala też schować się nieco przed rakietami przeciwlotniczymi średniego i dużego zasięgu.

Czytaj też: Tydzień dziwnej wojny. Rosyjska ofensywa utknęła

Rosjanie się ożywili. Wiozą zabytkowe bomby

W ostatni weekend rosyjskie lotnictwo znów się trochę ożywiło, wykonując nawet 400–500 lotów dziennie. Mało przy 300 samolotach, ledwie nieco ponad jeden–dwa wyloty na dobę na maszynę, ale to i tak więcej niż dotychczas. Rosjanie latają nisko, ze zwykłymi, niekierowanymi bombami, ich przenośne przeciwlotnicze zestawy rakietowe zebrały już krwawe żniwo. Zastanawia mnie tylko, dlaczego flary pułapki na podczerwień tak u nich słabo działają. Może piloci nie potrafią ich dobrze używać?

Mam swoją teorię na temat przerwy w działaniach rosyjskiego lotnictwa na tej wojnie. Każda baza ma swój bomboskład, gdzie w odpowiednich warunkach trzyma się amunicję. Przy intensywnym działaniu na początku inwazji opróżniono je do cna. Nagle ktoś się obudził, że z magazynów amunicji trzeba dowieźć nowe bomby i rakiety, a taki transport to skomplikowana sprawa. Trzeba zorganizować załadunek, zaplanować bezpieczną trasę, a przede wszystkim zapewnić sobie ochronę. Pociąg z amunicją musi mieć wolną drogę, nie może godzinami czekać gdzieś na stacji węzłowej, aż zwolni się szlak, kiedy ma bomby na pokładzie.

Podejrzewam, że rosyjskie lotnictwo ożywiło się, gdy dotarły transporty amunicji. Na jak długo jej wystarczy? Na zdjęciu propagandowym widziałem niedawno ładny obrazek – na start kołuje nowoczesny Su-34, cały obwieszony bombami OFAB-100-120 o masie po 100 kg każda. A mnie się łza w oku zakręciła, ech, wspomnienia. 30 lat temu zrzucałem takie bomby z Su-22. Pozbywaliśmy się ich, bo kończyła im się gwarancja, czyli przydatność użycia. To naprawdę zabytkowe bomby. I może naiwnie zapytam: gdzie Rosjanie mają nowsze? Skończyły się? Co za pech...

Podkast: Po co Putinowi ta wojna?

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną