Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Oczy artylerii i oko kamery. Jak drony walczą nad Ukrainą

Parada z okazji Dnia Niepodległości, przejazd platformy z dronem Bayraktar TB2, których w czasie wojny skutecznie używa w walce ukraińska armia. Kijów, 24 sierpnia 2021 r. Parada z okazji Dnia Niepodległości, przejazd platformy z dronem Bayraktar TB2, których w czasie wojny skutecznie używa w walce ukraińska armia. Kijów, 24 sierpnia 2021 r. Mohammad Dżawad Abdżuszak / Forum
Bezzałogowce mają duży wkład w ukraińskie sukcesy w walce z Rosją i wielki w to, że możemy je oglądać. Tworzą też legendę tej wojny – kolejnej ze swym udziałem.

„Bayraktar Song” od jego pierwszej publikacji w internecie na początku marca ma już miliony odsłon i kilka wersji. Prosty tekst na prostym bicie opowiada o rosyjskiej inwazji i ukraińskiej odpowiedzi, która topi pancerze wozów bojowych i wygania z lasu żołnierzy, nie pozwalając nawet dopić cienkiej zupy. Odpowiedzią tą mają być tureckie drony Bayraktar TB2, których nazwę, jak chce piosenka, dobrze zapamiętał już kremlowski car.

Czytaj też: Wojna się przybliżyła. NATO będzie musiało się bronić?

Czołg udaje, że nie żyje

Rzeczywiście, nie pierwszy raz dają mu się we znaki. Turcja zaopatrzyła w nie Azerbejdżan wojujący z prorosyjską Armenią o Górski Karabach – przed ich krótkim, ale intensywnym starciem w 2020 r. Wtedy już dron miał za sobą historię użycia przez Turcję w Syrii, Iraku i Libii. Wojna w Ukrainie dopisuje kolejny rozdział legendy, skwapliwie wykorzystywanej przez czującego ducha social mediów tureckiego producenta i sprzyjające mu serwisy internetowe. Najbardziej znany z nich – Oryx – notuje ponad 800 „zwycięstw” Bayraktara w Syrii, Libii, Iraku, Górskim Karabachu i właśnie w Ukrainie. Każdy zniszczony cel udokumentowano na zdjęciu pochodzącym z tzw. otwartych źródeł wywiadowczych, a więc najczęściej publikowanych przez siły zbrojne używające TB2.

Sukcesów na trwającej trzy tygodnie wojnie z Putinem TB2 ma pół setki, twórcy serwisu zastrzegają, iż dostęp do danych z Ukrainy jest niepełny. Publikowane często w pierwszym tygodniu nagrania, przypisywane tureckim dronom, później jakby ustały, co kazało się domyślać, że bayraktary są tak samo dobrym celem dla rosyjskiej obrony przeciwlotniczej jak dla nich rosyjskie pojazdy. Ale od tego czasu Ukraina otrzymała z Turcji świeże dostawy. Natomiast Rosja, która podawała tylko liczby zestrzelonych rzekomo bayraktarów, pierwszy raz opublikowała zdjęcie wraku w czwartek rano. Może to oznaczać, że wcześniejsze dane wcale nie dotyczyły TB2. Potwierdzonym strąceniem tak dokuczliwego przeciwnika Rosjanie z pewnością chcieliby się pochwalić, a do tej pory tego nie robili.

Nagrania ukraińskie wskazują, że bayraktary cały czas są w akcji. Słynny już film ze zniszczenia rosyjskiej kolumny pancernej pod Browarami koło Kijowa z 10 marca zawiera przechwycony komunikat radiowy Rosjan. Żołnierz raportuje o stratach i zabitych, mówiąc, że nad głową latają tureckie aparaty. Legenda więc żyje. Ta w internecie też. Na popularnych memach „ruski tank” na widok TB2 przewraca się do góry gąsienicami, udając martwego.

W rzeczywistości trudno o stuprocentowo potwierdzone przypadki zniszczenia rosyjskich czołgów przez tureckie drony, choć teoretycznie przenoszą one zdolne do tego pociski rakietowe UMTAS. Specjalistami od czołgów w Ukrainie zostały jednak innego rodzaju pociski, wystrzeliwane z naramiennych wyrzutni przez piechotę (najczęściej z zasadzki). Nierzadko z piechotą współdziałają czołgi, które kończą dzieło. Łupem bayraktarów najczęściej padają inne, lżej opancerzone, za to dużo cenniejsze dla przeciwnika systemy uzbrojenia i pojazdy: wyrzutnie rakietowe ziemia-ziemia, systemy przeciwlotnicze, stacje radarowe, wozy łączności czy zwykłe ciężarówki w kolumnach.

Drony świetnie rekompensują Ukrainie praktyczny brak śmigłowców uderzeniowych i lotnictwa wsparcia pola walki. Oczywiście nie przenoszą tyle uzbrojenia i nie są w stanie zawisnąć w powietrzu (jak śmigłowce), ale mocno komplikują Rosjanom życie na wojnie. Kosztują o niebo mniej, a ich misje nawet w najbardziej ryzykownych okolicznościach w niczym nie zagrażają życiu pilotów.

W środowisku przesyconym wrogimi systemami obronnymi zalety uzbrojonych bezzałogowców są niepodważalne, zwłaszcza gdy – jak wszystkie nowoczesne konstrukcje – potrafią latać i współpracować w ugrupowaniach. Może to jeszcze nie roje, a bardziej pary i klucze, ale na wielu nagraniach widać, że to, co strzela do rosyjskich transportów, nie jest tym, co te strzały filmuje. Pociski czasem lecą na wprost, a czasem z boku czy z góry, co wskazuje na użycie przynajmniej drugiego bezzałogowca.

Czytaj też: Imperium znów atakuje. Co jest ostatecznym celem Putina?

Oczy artylerzystów

O bayraktarach jest teraz głośno, ale nie są jedyne. Ukraina dysponuje kilkoma typami dronów, m.in. dużymi uzbrojonymi Sokil-3, choć za bardzo nie chwali się ich osiągnięciami „na polu bitwy”. Wiadomo także, że w użyciu są inne – poza tureckimi – konstrukcje z importu, np. polskie sprawdzone i rozpoznawcze Fly Eye oraz najprawdopodobniej warmate′y, określane bardziej jako amunicja krążąca niż bezzałogowiec. Poza nimi Ukraińcy niemal na pewno posługują się chińskimi, komercyjnymi dronami do robienia zdjęć i filmów.

Pokazywanie nam tej wojny to tylko korzyść uboczna z drona, cenna w wojnie propagandowej, ale nie decydująca. Bezzałogowiec jest dziś głównie narzędziem precyzyjnego naprowadzania ognia artyleryjskiego. Do tego właśnie firma WB Electronics wymyśliła Fly Eye, które są jak wysunięte, zawieszone w powietrzu oczy artylerzystów, przekazujące do ich komputerów naprowadzania nie tyle obrazy, ile koordynaty celów na cyfrowej mapie. Identyfikacja wizualna bardzo pomaga w wybraniu tych, które porazić trzeba najszybciej, by atak miał największą skuteczność. Potem rzeczy dzieją błyskawicznie i z hukiem. W zależności od odległości i rodzaju użytej amunicji pociski artyleryjskie lub rakiety spadają na cel po kilkudziesięciu sekundach lub kilku minutach.

Tu warto pamiętać, że artyleria strzela ogniem pośrednim, czyli w górę. Pociski lecą po parabolicznej trajektorii i spadają na cel. Ale obecne systemy kierowania ogniem potrafią wyliczyć i przeprowadzić rozmaite sekwencje strzelania. Czasem ogień kładziony jest w niemal prostej linii, niszcząc całą kolumnę na drodze. Czasem kilka pocisków trafia w jeden, silniej umocniony cel, choć wystrzelone są z kilku dział. Obecność dronów w powietrzu pozwala wybrać moment otwarcia ognia i kolejność trafień, a wspierana przez nie artyleria rzadko wtedy chybia.

Oczywiście bezzałogowiec może przekazywać dane nie tylko artylerii. Mniejsze aparaty są wysuniętymi zwiadowcami dla oddziałów lekkiej piechoty uzbrojonych w broń przeciwpancerną. Wiszący w powietrzu dronik jest niemal niesłyszalny i niewykrywalny, a dokładnie pokazuje ruch przeciwnika. Zasadzce na ziemi pozostaje tylko czekać, aż znajdzie się w zasięgu rakiety. W miastach bezzałogowiec wiszący nad kanionami ulic w wysokiej zabudowie jest bezcennym źródłem informacji.

Wpięcie takiego „latającego oka” daje w walce efekty, kręcenie przez nie filmików jest drugorzędne. Choć potrafi przynieść obrazy wstrząsające. W ostatnich dniach krąży w sieci film z osaczonego Mariupola, pokazujący sekwencję ataku z zasadzki na rosyjski czołg, a ściślej patrol z dwoma czołgami. W kadrze widzimy, jak maszyna jest kilkakrotnie ostrzelana z lekkiej broni przeciwpancernej, a później przeszywa ją na wylot pocisk penetrujący, wystrzelony najprawdopodobniej z ukrytego czołgu ukraińskiego. Efekty są przerażające. Siła oddziaływania tych obrazów musi być olbrzymia, o ile docierają do rosyjskich odbiorców.

Tak więc bezzałogowce to narzędzie wielozadaniowe, które potrafi jednocześnie niszczyć i dokumentować zniszczenia, niemal w czasie rzeczywistym. W wojnie informacyjnej to także „cudowna” broń.

Czytaj też: Wojna na wyczerpanie. Czy Ukraina ma szanse?

Dziwne historie z dronami

Ale w wojnie dronów nad Ukrainą czasem dochodzi do zdarzeń dziwnych i niezaplanowanych. Jeden, z udziałem drona ukraińskiego, postawił na nogi pół Europy. Chodzi o statek powietrzny napędzany silnikiem odrzutowym, pochodzący z ery bezzałogowej prehistorii: Tu-141 Jerzyk – duże urządzenie skonstruowane w ZSRR w celach rozpoznania pola walki. Porusza się z naddźwiękową prędkością i może robić zdjęcia, a także skanować sytuację na ziemi radarem. Jest to jednak dron na obecne czasy dość „głupi”, Ukraińcom kilka takich już wymknęło się spod kontroli.

Jeden wybrał się na wycieczkę do Chorwacji i spadł w Zagrzebiu 10 marca, a więc w szczycie działań wojennych. Narobił nie tylko sporo hałasu (dosłownie), ale wzbudził pytania o sprawność systemu obrony powietrznej NATO, który go przepuścił przez kilka krajów. Sojusz wyjaśniał później, że cel był wykryty, obserwowany, śledzony i nie stanowił zagrożenia – na szczęście nikomu nie spadł na głowę. Sytuacja mogłaby być nawet uznana za zabawną, gdyby nie to, że pocisk spadł w centrum miasta.

Ukraińcy odkurzyli te archaiczne odrzutowe drony po 2014 r., gdy musieli na szybko zwiększyć zdolności rozpoznania, ale teraz mogą mieć dość prób z bezzałogowym Tu. Lot czegoś, co przypomina pocisk manewrujący, nad krajami NATO łatwo wziąć za rosyjski atak, nawet jeśli wystartowało to z Ukrainy. Przed operacjami pod fałszywą flagą wielokrotnie ostrzegały przecież zachodnie wywiady.

Jeszcze mniej wiadomo o dwóch innych tajemniczych przypadkach związanych z dronami – poza tym, że chodzi o bezzałogowce rosyjskie. Po ataku na ośrodek wojskowy w Jaworowie, nieopodal polskiej granicy, pojawiły się doniesienia o tym, że skutki uderzenia miał z powietrza kontrolować rosyjski aparat, który wleciał w polską przestrzeń powietrzną. Tak relacjonuje ukraińska obrona przeciwlotnicza, która chwali się jego zestrzeleniem. Inny rosyjski bezzałogowiec miał spaść na terytorium Rumunii. W pierwszym przypadku miało chodzić o dość dużą rozpoznawczą maszynę typu Forpost, opartą na izraelskiej konstrukcji. W drugim o mniejszego rosyjskiego Orłana-10 (to chyba najbardziej rozpowszechniony dron w siłach zbrojnych Rosji). Rumuni znaleźli wrak i wszczęli dochodzenie. Ukraińcy zapowiedzieli, że wraku szukają, ale na razie nie znaleźli.

Wtargnięcie rosyjskiego bezzałogowca w przestrzeń powietrzną Polski czy innego kraju NATO w sytuacji wojennej jest poważną sprawą. Choć dla Polski to nic nowego, drony różnego typu (bez wojskowych oznaczeń) naruszały naszą granicę nieraz, były też odnajdywane na ziemi. Działo się to jednak w czasie pokoju, a sprawami zajmowała się straż graniczna, odpowiedzialna za dozór w powietrzu na niskim pułapie. Polskie władze traktują ostatnie ukraińskie doniesienia jako niewiarygodne, szef kancelarii premiera Michał Dworczyk nazwał je „faktami medialnymi”, a sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg stwierdził, że nie może potwierdzić tych incydentów. Komunikacja przez milczenie też jest jakąś strategią, choć nie buduje zaufania.

Gen. Cieniuch dla „Polityki”: Putin źle ocenił sytuację

Co kupuje Polska

Ufać należy jednak, że wojna prowadzona przy wsparciu dronów da do myślenia odpowiedzialnym za ich zakupy dla naszej armii. Przyspieszenie w sprawie dronów ogłoszono pod koniec 2021 r., a szefem działającej od stycznia Agencji Uzbrojenia został płk Artur Kuptel, oficer wcześniej będący ministerialnym pełnomocnikiem ds. systemów bezzałogowych dla wojska. To fachowiec, którego do przewag bezzałogowców przekonywać nie trzeba, napisał o nich wiele prac naukowych na macierzystej Wojskowej Akademii Technicznej i Akademii Obrony Narodowej (obecnie Akademii Sztuki Wojennej). Jako szef instytucji odpowiedzialnej za zakupy sprzętu i rozwój technologii będzie miał więcej do powiedzenia niż jako pełnomocnik, co już widać. Tuż przed końcem ubiegłego roku podpisano umowę na 100 bezzałogowców rozpoznawczych Wizjer. W lutym zostały kupione kolejne zestawy Fly Eye, zgłosili się również chętni do dostawy mniejszych dronów obserwacyjnych Ważka. Ale najważniejszą zapowiedzią jest to, że MON chce w tym roku kupić prawdziwe latające potwory – amerykańskie reapery. To wersja rozwojowa pierwszego rasowego bezzałogowca uzbrojonego – Predatora. Reaper jest jednak większy, szybszy, potrafi dłużej latać i zabiera dużo więcej uzbrojenia. Nieoficjalnie wiadomo, że zamówienie na reapery już zostało wysłane, MON nie informuje, ile sztuk chce nabyć. To nie jest tani sprzęt i raczej nie ma konkurencji na świecie. Produkt amerykańskiej firmy General Atomics stał się w NATO prawie standardem, mają go Wielka Brytania, Francja czy Włochy.

Gdyby Polska zrealizowała plan zakupu, dołączyłaby do dronowej wagi ciężkiej i zyskała jeszcze większe możliwości, niż dają zamówione w 2021 r. bayraktary TB2. Tylko czekać na polską wersję słynnego songu.

Czytaj też: W Rosji dzieje się coś dziwnego

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną