W piątek 25 marca do Warszawy przylatuje prezydent USA Joe Biden. Amerykanin najpierw odwiedził Brukselę, gdzie rozmawiał z przedstawicielami państw NATO. Szczegóły wizyty w Polsce nie są znane, ale z pewnością mowa będzie o pomocy dla Kijowa, przerzucaniu nowych amerykańskich jednostek do wschodniej Polski i kolejnych zakupach amerykańskiego sprzętu dla naszej armii.
Jeszcze pół roku temu taka wizyta wydawała się mało prawdopodobna, a zestaw tematów byłby zapewne zupełnie inny, mniej przyjazny dla polskiego rządu. Ale rosyjska agresja na Ukrainę zmieniła bardzo wiele.
Znów na froncie
W nowym układzie Polska znów staje się dla Ameryki kluczowym partnerem – jak w 1989 r. i podczas wojny w Iraku. W Waszyngtonie podkreśla się naszą rolę kraju frontowego, o najdłuższej ze wszystkich członków NATO granicy z Ukrainą, rozwiniętej infrastrukturze i sporym budżecie obronnym. Polska miała w USA złą prasę w związku z kłótniami z Unią, sporami o lex TVN i kampaniami przeciw LGBT. Po rosyjskiej inwazji jej medialny wizerunek zmienił się o 180 stopni.
Nie jesteśmy już narodem nieuleczalnych rusofobów, Ameryka podziwia, jak radzimy sobie z dwoma milionami uchodźców i jak przez naszą granicę płyną na Ukrainę dostawy broni i sprzętu. Podróż premierów Polski, Słowenii i Czech do Kijowa relacjonowano z życzliwością jako wyprawę „delegacji UE”, lekceważąc dwuznaczność apelu Jarosława Kaczyńskiego, by NATO wysłało na Ukrainę „siły pokojowe”.
Na fali rosnącego poparcia dla wzmacniania wschodniej flanki NATO eksperci uważają już nawet za możliwe, że Ameryka zdecyduje się w końcu na utworzenie stałych baz wojskowych w krajach frontowych, a więc i w Polsce. Kolejne amerykańskie rządy wykluczały to ze względów finansowych i jako prowokację wobec Moskwy.