Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Nie ten, to inny dyktator. Cena ropy jest naprawdę wysoka

Boris Johnson w Arabii Saudyjskiej. Spotkanie z księciem Mohammedem Bin Salmanem Boris Johnson w Arabii Saudyjskiej. Spotkanie z księciem Mohammedem Bin Salmanem POOL / Reuters / Forum
Odcinając się od rosyjskich surowców, Zachód musi ich szukać w innych krajach. Tak się składa, że ropą i gazem obracają dziś brutalne dyktatury systemowo łamiące prawa człowieka. Ale czy ma to jakiekolwiek znaczenie?

Na początek małe zastrzeżenie. Uzależniona od rosyjskich surowców Unia Europejska, w tym Polska, nie zerwała kontraktów z Moskwą na wieść o kolejnych mordach politycznych – Aliny Politkowskiej czy Borisa Niemcowa, o prześladowaniach opozycjonistów, próbach otruć osób niepokornych wobec władz, dławieniu wolności słowa, zamykaniu prodemokratycznych instytucji. Choć powszechnie wiadomo, że za tym wszystkim stoi Kreml, Zachód nie wychodził poza retorykę oburzenia, potępienia, a nakładane od czasu do czasu sankcje nie uderzały w kluczowy interes, czyli zakupy ropy, gazu i węgla. Czy szukając teraz alternatywnych dostawców surowców, znów przymknie oko na zło, jakie dzieje się w takich krajach jak Arabia Saudyjska, Katar, Zjednoczone Emiraty Arabskie albo Iran? A jest jeszcze gracz poza Bliskim Wschodem, Wenezuela, także będąca w rękach dyktatora. Nicolas Maduro wprawdzie wszelkie objawy nieposłuszeństwa topi we krwi, ale ma to, czego świat potrzebuje najbardziej – ropę. Wenezuela produkuje dziś 750–800 tys. baryłek dziennie, po zdjęciu embarga przez USA mogłaby wydobywać 150 tys. więcej. Rozmowy z Caracas już się toczą.

Zdecydowanie obserwujemy wzmocnienie Realpolitik. Zachód desperacko próbujący dywersyfikować źródła dostaw energii zwraca się do Bliskiego Wschodu pomimo kwestii związanych z prawami człowieka czy sposobów sprawowania władzy w poszczególnych krajach – mówi Julien Barnes-Dacey, dyrektor Programu Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej w European Council on Foreign Relations (ECFR). – Widać to choćby na przykładzie Arabii Saudyjskiej, w próbach nawiązania kontaktów z MBS [książę koronowany Mohammed Bin Salman], do tej pory izolowanym ze względu na oskarżenia o zlecenie zabójstwa Dżamala Chaszukdżiego.

Johnson u Saudów. Dywan czerwony od krwi

To idealny przykład. Niedawno do Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratów Arabskich udał się premier Wielkiej Brytanii. „Żebrzący o ropę Boris Johnson ściska rękę dyktatorowi w dniu egzekucji trzech mężczyzn” – takim tytułem jedna z brytyjskich bulwarówek opatrzyła swój tekst o wizycie w Rijadzie. Opozycja zniechęcała premiera do wyprawy, gdy tuż przed nią okazało się, że w ciągu jednej doby stracono 81 mężczyzn – rekordowo dużo, a to dopiero początek roku. Politycy nie zostawili na Johnsonie suchej nitki, twierdząc, że dyktatora, jakim jest Putin, chce zastąpić innym – saudyjskim księciem.

Brytyjska prasa przedstawiała go jako handlarza próbującego wymienić ropę za prawa człowieka. Znany rysownik dziennika „The Times” Morten Morland w przeddzień saudyjskiej wyprawy narysował Borisa trzymającego kanister nad głową, zmierzającego do szejka po czerwonym dywanie, który brodzi krwią (ropą?). „Ratujesz mi życie” – mówi Johnson do władcy, który ma w ręku nalewak do paliwa.

Obrazek streszcza mniej więcej sytuację i intencje brytyjskich władz – choć pewnie byłby równie adekwatny w innych stolicach. Ameryka już odcięła się od rosyjskich surowców, Europa chce do końca przyszłego roku zmniejszyć import o dwie trzecie, a do 2030 w ogóle uniezależnić się od Rosji. Na razie wszyscy mierzą się z rosnącymi cenami ropy na giełdach – w Wielkiej Brytanii za litr benzyny czy oleju napędowego trzeba zapłacić już odpowiednio 13 i 21 pensów więcej niż jeszcze miesiąc temu. Nie służy to poprawie nastrojów ani notowań polityków, którzy stają przed dylematem: ropa czy prawa człowieka.

Książę już nie taki straszny?

Na przykładzie Arabii Saudyjskiej widać, że nie można mieć obu i co tak naprawdę zwycięża. Jasnym sygnałem była wspomniana egzekucja trzech mężczyzn w dniu wizyty Johnsona. W ten sposób Rijad daje do zrozumienia, że na żadne ustępstwa iść nie zamierza, bo teraz to on dyktuje warunki. Obecność brytyjskiego premiera w pewnym sensie legitymizuje poczynania władz, choć jeszcze do niedawna byłoby to nie do pomyślenia.

Po mordzie Chaszukdżiego w konsulacie w Stambule, dokonanym ponad trzy lata temu przez szwadron zabójców z Arabii Saudyjskiej, wokół Mohammeda Bin Salmana zrobiło się luźniej – Zachód uznał, że ma krew na rękach, więc nie chce mieć z nim nic wspólnego. To powoli staje się nieaktualne. Do MBS dzwoni Emmanuel Macron, osobiście fatyguje się Johnson. Niewykluczone, że pojedzie też Joe Biden – na razie Biały Dom bezskutecznie próbuje zorganizować rozmowę telefoniczną z księciem i emirackim szejkiem Mohammed bin Zajedem al Nahjanem. Ich dystans to skutek głębokiego sceptycyzmu USA wobec poczynań Saudów i Emiratów w Jemenie, gdzie regularnie dokonuje się zbrodni wojennych. Na początku lutego Biden co prawda rozmawiał z Salmanem, ale nie odkręciły się kurki z ropą ani nie poprawiła się sytuacja więźniów politycznych.

Brytyjski premier twierdzi za to, że podniósł w Rijadzie kwestię praw człowieka, a w Arabii Saudyjskiej coś zaczyna się zmieniać. Ale to bardziej myślenie życzeniowe niż fakty. Owszem, z więzienia wypuszczono słynnego blogera Raifa Badawiego, ale nie dzięki amnestii, lecz dlatego, że zakończył dziesięć lat kary za rzekomą obrazę islamu. Skazano go dodatkowo na tysiąc batów; po publicznym wykonaniu 50 resztę mu odpuszczono, choć też nie z powodu światowego oburzenia, a bardziej z obawy, że po prostu nie przeżyje. Nie wiadomo nawet, czy w ciągu najbliższej dekady Badawi będzie mógł opuścić kraj – jego żona i troje dzieci mieszkają w Kanadzie.

Czytaj też: Kobiety w Arabii Saudyjskiej mówią „dość”

Wyścig po ropę już się zaczął

Na razie nie widać, by wizyta Johnsona przyniosła jakikolwiek pozytywny skutek. Ani Arabia Saudyjska, ani Emiraty nie zapowiedziały zwiększenia wydobycia z uwagi na wojnę w Ukrainie – oficjalnie dlatego, że nie chcą „upolityczniać” handlu ropą. To zasłona dymna, wszak w pandemii to Rijad zalał rynek ropą, by obniżyć jej cenę i zmusić Rosję do negocjacji. W ramach OPEC+ podpisano porozumienie zakładające stopniowe zwiększanie wydobycia tak, by nie wywołało to gwałtownego spadu cen. Rosja ciągle rozmawia o gazie z państwami OPEC i Katarem, który też jest istotnym graczem, największym producentem gazu skroplonego na świecie. Wprawdzie rezerwy do zwiększenia produkcji nie ma dużych, ale są szanse, by dogadać się z azjatyckimi odbiorcami LNG i przekierować dostawy do Europy.

Wiele wskazuje więc na to, że wojna w Ukrainie przemebluje nie tylko system bezpieczeństwa, ale i rynki surowców. „Europejczycy powinni dać państwom Zatoki jasny sygnał, że nawiązanie teraz silnego partnerstwa energetycznego to nie tylko krótkoterminowa próba przechytrzenia Rosji, lecz także element wieloletniej strategii zielonej transformacji, która zminimalizuje ryzyko niestabilności politycznej i gospodarczej, zwłaszcza w Zatoce” – pisze w swojej analizie Cinzia Bianco, ekspertka od państw Zatoki Perskiej w ECFR. Wyścig po surowce trwa i na razie nie wygląda na to, by brano pod uwagę inne aspekty niż czysto finansowe.

Kilka dni temu „długoterminowe partnerstwo energetyczne” z Katarem zawiązały Niemcy. Mówił o tym minister gospodarki Robert Habeck po spotkaniu z emirem Tamimem ibn Hamadem as-Sanim. Umowa obejmuje gaz skroplony, ale też rozwój energii odnawialnej i działania „na rzecz efektywności energetycznej”. Habeck rozpływał się przy tym na temat wspaniałych okoliczności porozumienia i wsparcia emira. W rozmowie z dziennikarzami co prawda podkreślał, że fatalne są warunki pracy dla setek tysięcy imigrantów w tym kraju, zamieszkałym przez 3 mln osób, z czego tylko 10 proc. ma obywatelstwo. Dobre i to.

Czytaj też: Saudyjczycy zdejmą blokadę z Kataru. Efekt Bidena?

Emiraty grają na dwa fronty

Gorzej wygląda sytuacja w Emiratach. Kilka dni po Johnsonie gościł tu inny krwawy dyktator i zbrodniarz Bliskiego Wschodu – Baszar Asad. Przybył do arabskiego państwa po raz pierwszy od wybuchu wojny w 2011 r. Spotkał się z wiceprezydentem i premierem Mohammedem bin Raszidem al-Maktumem, by mówić o współpracy, ale i pokazać światu, że klimat wokół niego też zaczyna się zmieniać.

Wprawdzie Syria została wykluczona z Ligi Arabskiej i sąsiedzi zerwali z nią stosunki, ale próbuje odbudować swoją pozycję. Nie oznacza to jeszcze, że Asad poza Moskwą czy Teheranem jest znów ciepło przyjmowany na salonach, ale postawienie stopy w Abu Zabi uchyla do tej pory zatrzaśnięte drzwi – i są to drzwi do pałacu Raszida al-Maktuma. Emiraty już w 2018 r. na nowo otworzyły ambasadę w Damaszku, ale nie ociepliło to znacząco stosunków między krajami. Coś zaczęło się zmieniać kilka miesięcy temu, gdy po raz pierwszy od wybuchu wojny w Syrii wizytę Asadowi złożył emiracki minister dyplomacji. Nie spodobało się to w Waszyngtonie, ale jak widać, Emiraty nie przejęły się tym na tyle, by zatrzasnąć przed Asadem drzwi.

Syryjski satrapa na pewno spróbuje odzyskać utraconą pozycję, bo ma na głowie sporo problemów – zrujnowany wojną kraj, gospodarka w opłakanym stanie, pogłębiające się problemy społeczne... Inwestycje z bogatych państw Zatoki Perskiej mogłyby postawić Syrię na nogi, a jemu zapewnić kilka tłustych lat. Dokładnie tych samych państw potrzebuje dziś Zachód...

Czytaj też: Dlaczego Asma Asad nie ocaliła Syrii?

Dyktator za dyktatora

Oddzielną sprawą jest wciąż negocjowana nowa umowa nuklearna z Iranem. Zdjęcie sankcji z Teheranu może się okazać jej skutkiem ubocznym. Samo porozumienie nie dotyczy rzecz jasna ropy, lecz powstrzymania reżimu od produkcji bomby atomowej. Kwestia praw człowieka nie jest przy tym poruszana. Państwo ajatollahów teraz deklaruje, że jest gotowe zwiększyć eksport ropy do 2,5 mln baryłek dziennie (z około miliona wysyłanych obecnie głównie do Chin). Rosja produkuje ok. 10 mln baryłek ropy na dobę, z czego do UE eksportuje ok. 30 proc. Irański surowiec jest więc dla Zachodu bardzo kuszący. – Prawa człowieka schodzą dziś na dalszy plan. To cena, jaką Zachód jest gotów zapłacić za strategiczne uniezależnienie się od dostaw z Rosji. Społeczeństwa, w większości mocno krytyczne wobec Rosji, też się z tym pogodzą, bo same odczuwają skutki wojny przez wzrost cen we własnych krajach – uważa Julien Barnes-Dacey.

Może mają rację krytycy Johnsona, twierdząc, że zastąpi jednego dyktatora drugim. Bo czy może być ktoś gorszy od Putina?

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną