Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Macron–Le Pen, ostatnia bitwa. Kto wygrał tę debatę?

Debata Emmanuel Macron–Marine Le Pen, 20 kwietnia 2022 r. Debata Emmanuel Macron–Marine Le Pen, 20 kwietnia 2022 r. Pool / Reuters / Forum
Debata między walczącym o reelekcję Emmanuelem Macronem a Marine Le Pen miała niesamowity posmak ostateczności. Starły się dwa sposoby uprawiania polityki nie tylko nieporównywalne, ale po prostu niekompatybilne.

W rozmowie przed debatą rzecznik prasowy rządu Gabriel Attal określił to pierwsze i jedyne starcie kandydatów mianem „ostatniej bitwy”. I rzeczywiście, dyskusja między walczącym o reelekcję Emmanuelem Macronem a Marine Le Pen, dziedziczką nacjonalistycznego ugrupowania stworzonego jeszcze w 1972 r. przez jej ojca Jean-Marie Le Pena, miała niesamowity posmak ostateczności. Starły się dwa porządki czy też, jakby to określił kultowy francuski filozof Michel Foucault, systemy wiedzy. Obie wizje, oba sposoby uprawiania polityki są nie tylko nieporównywalne, ale po prostu niekompatybilne. Zacznijmy od tego, że Marine Le Pen mówi o polityce, iż jest to sztuka wyboru. Za Macronem zaś w tej kampanii ciągnie się długi cień tzw. afery McKinsey, a mianowicie wykrytych przez dziennikarzy gigantycznych zleceń na ekspertyzy i analizy dokonywane przez Pałac Elizejski u zagranicznych think tanków i grup konsultingowych.

Macron, z wykształcenia filozof i ekonomista, z zawodu bankier, świetnie czuje się w morzu liczb, którymi sypie jak z rękawa i w locie tworzy z nich praktyczne modele. Le Pen patrzy wówczas na niego zmrużonymi oczami, przygryzając wargi jak uczeń, który przysypia na lekcji. Kiedy ona mówi, Macron jej przerywa, prostuje fakty, rozbija ciągi argumentów. Strofowany przez moderujących debatę dziennikarzy – Leę Salamé i Gillesa Bouleau – zachowuje się, jakby ich nie słyszał. Wciąż jest prezydentem, ma władzę i pierwszy głos w państwie – i nie potrafi zejść z piedestału nawet podczas debaty, w której powinien raczej mówić do swoich wyborców, niż wytykać Le Pen jej błędy jak pedantyczny i bezlitosny wykładowca „piła”. Nawet jeśli ma rację, jest to racja wygłaszana aroganckim, pełnym wyższości tonem, niemalże mansplaining. A w odpowiedzi Marine przygryza wargi i… zarzuca mu kłamstwa, ale bez specjalnego przekonania. Jak gdyby zdając sobie sprawę, że jej wyborcy i tak nie skupią się na konkretach, bo matematyczne modele serwowane im przez prezydenta po prostu niezbyt ich interesują.

Przyjrzyjmy się tymczasem, jak to wyglądało w szczegółach.

Rosja i wojna w Ukrainie

Jeden z najważniejszych dzisiaj tematów, stosunek do wojny w Ukrainie, bezpieczeństwa międzynarodowego i wreszcie Rosji, nie pozostawił wątpliwości – Le Pen jest otwarcie prorosyjska. Macron wcześnie, bo już w drugiej rundzie, wyciągnął kwestię wciąż niespłaconej rosyjskiej pożyczki, którą Le Pen zaciągnęła w 2015 r. Broniła się, że wielu Francuzów nie dostaje pożyczek, o które ubiegają się we francuskich bankach. „Kiedy mówi pani o Rosji, mówi pani o swoim bankierze” – odparował Macron, wyjaśniając, że nie jest niezależna i tak suwerenna, jak twierdzi. Według niektórych komentatorów obecny prezydent „zamiótł podłogę” swoją kontrkandydatką. Przypomniał również, że Le Pen jako pierwsza w 2014 r. pospieszyła się z uznaniem aneksji Krymu.

Czytaj też: Gdy Putin atakuje, skrajnej prawicy we Francji opadają maski

Płace, podatki, emerytury

To był pierwszy temat debaty prezydenckiej. Obejmował siłę nabywczą i wszystko to, co możemy nazwać mikroekonomią: rozwój gospodarczy z perspektywy przedsiębiorstw i pracowników, podatki dotyczące osób fizycznych, akcyzy, ceny, na które państwo może mieć wpływ, wynagrodzenia. Le Pen zaczęła od powtórzenia ogranego już w kampanii wyliczenia, że dzięki jej programowi, m.in. obniżeniu VAT na energię z 20 do 5,5 proc. czy do zera na koszyk produktów pierwszej potrzeby, każde gospodarstwo domowe we Francji wyda 150–200 euro mniej miesięcznie. Le Pen chciałaby też podniesienia wynagrodzeń. „Nie może pani dyktować wynagrodzeń w sektorze prywatnym”, nawet jako prezydentka, zdziwił się Macron.

I przeszedł do kontrofensywy, w szczególności przypominając Le Pen, że jako posłanka zagłosowała przeciwko zamrożeniu cen energii, co byłoby korzystniejsze dla gospodarstw domowych niż obniżka VAT. Przypomniał również, że w programie kontrkandydatki ani razu nie padło słowo „bezrobocie”… i przypisał zasługę sobie. „Za mojej kadencji stworzono 1,2 mln miejsc pracy”.

W toku debaty Le Pen wróci do tego, wyrzucając mu, że nie były to jakościowe umowy o pracę. Jednak uporczywie zapominała o niemal dwóch latach pandemicznego zamknięcia – co Macron wytknął jej podczas roztrząsania katastroficznego wzrostu francuskiego zadłużenia publicznego za jego kadencji. Dopiero z czasem Le Pen wypomniała mu z kolei radykalne zamknięcie gospodarki celem spowolnienia zakażeń, które jej zdaniem nie powinno nigdy nastąpić. Prezydent przypomniał o pandemii również przy okazji sporu o podniesienie wieku emerytalnego, podkreślając, że stało się to konieczne – Le Pen chce utrzymać obecne zasady, 60. rok życia jako granica otrzymania pełnego świadczenia pod warunkiem przepracowania co najmniej 40 lat składkowych i 62. rok życia dla osób, które zaczęły pracować później.

Macron optuje natomiast za podniesieniem wieku przechodzenia na emeryturę do odpowiednio 64 i 65 lat. Le Pen chce minimalnej emerytury gwarantowanej w wysokości 1000 euro. Macron chce utrzymać świadczenia minimalne, ale najniższe emerytury wypłacane na podstawie pełnego okresu składkowego podnieść do co najmniej 1100 euro. A wiek emerytalny w wysokości 65 lat nazywa „niedającą się znosić niesprawiedliwością”.

Czytaj też: Od Paryża po Londongrad. Politycy, których Putin ma w kieszeni

Macron i Le Pen. Jakiej chcą Europy?

Na tym terenie wizje rywali były absolutnie rozbieżne. Macron usiłował dowieść, że program polityczny Le Pen byłby może wykonalny, ale pod warunkiem, że Francja de facto wystąpiłaby z Unii Europejskiej. I wykazywał, że w dzisiejszym świecie liczba połączeń i współzależności między Francją a resztą kontynentu sprawia, że taki zwrot jest w zasadzie nie do pomyślenia – właśnie uznanie i dobre zarządzanie tymi współzależnościami czynią z Francji europejską potęgę.

Le Pen odparowała, że na tym polega problem: Macron zrobił z Francji potęgę kontynentalną, a przecież zasługuje na to, by być potęgą światową! Przypomniała o historycznych powiązaniach Francji z państwami afrykańskimi. Nie użyła przy tym słowa „kolonializm”. Chciałaby być prezydentką suwerenką. Na jej tle przekonany o wadze Francji i jej związkach z Niemcami jako sile kierowniczej UE Macron jawił się jako prezydent Europy. Le Pen zadeklarowała, że nie chce wychodzenia z Unii, ale marzy jej się Unia dogłębnie zreformowana – Europa narodów. Chciałaby likwidacji wolnego przepływu pracowników i „relokalizacji” francuskiej produkcji. „Europa narodów, o której pani mówi, to nie żadna Unia Europejska, tylko czysta fasada” – odparował Macron.

Klimat, atom i „brzydkie wiatraki”

Le Pen twierdziła, że Francja „zmarnowała dziesięć lat, destabilizując branżę energii atomowej, którą należy wspierać i uczynić podstawą naszego miksu energetycznego”. Dodała również, że „wiatraki są brzydkie” i należy je zdemontować na koszt właścicieli, bo „Francuzi tego chcą”.

Macron argumentował, że nie da się dotrzeć do bezemisyjnej energetyki, stawiając jedynie na atom. I wytknął rywalce, że nie wskazała nigdzie, w jaki sposób odpowiedzieć na wciąż istniejące zapotrzebowanie na paliwa kopalne. Le Pen stawia na protekcjonizm w stosunku do rolnictwa i zakłada, że „relokalizacja produkcji” może przełożyć się na ograniczenie emisyjności – nawet jeśli sprzeciwia się europejskiemu zwrotowi w stronę bardziej ekologicznych, nieprzemysłowych modeli upraw i hodowli, który to zwrot popiera z kolei Macron.

Islam, czyli sprawa chusty

Kolejne starcie nastąpiło w odniesieniu do swobód religijnych. Co ciekawe, oboje kandydaci powoływali się na francuską konstytucję – Le Pen twierdząc, że należy zakazać noszenia chust w miejscach publicznych i na ulicach, a Macron – argumentując, że taki zakaz oznaczałby wydanie wojny wszystkim innym symbolom religijnym, w tym takim jak żydowskie jarmułki.

Le Pen powiedziała wprost, że jej zdaniem kobiety w chuście stanowią narzędzie szerzenia terrorystycznej ideologii, „bo w każdym kraju, gdzie do władzy dochodzili radykalni islamiści, kobiety były zmuszane do zakładania chust”. „Nie może pani powiedzieć, że zakaz noszenia chust położy kres radykalnemu islamizmowi!” – zaperzył się Macron. „Owszem, mogę” – odparła Le Pen.

Czytaj też: Cherchez la femme. Teraz Francuzki chcą władzy

„My wszyscy” versus „wszyscy Francuzi”

W drugiej turze wyborów prezydenckich tak naprawdę ściera się prawdziwa treść pozornie banalnych i ogólnikowych haseł z wyborczych plakatów: „My wszyscy” Macrona przeciwko „Dla wszystkich Francuzów” Le Pen. Macron reprezentuje wspólnotę o rozmytych brzegach i wyraźnym rdzeniu złożonym z dwóch biegunów: Francji i Niemiec. Ta wspólnota to owoc logicznego rozwoju założeń, tak skomplikowana, że muszą nią zarządzać specjaliści i eksperci – oświeceni „filozofowie królowie”. Rządzenie polega na redystrybucji zasobów, a prawdziwa władza to kontrola nad algorytmami.

Tymczasem Le Pen chciałaby odwrócić całą architekturę systemu, zaczynając od jasnego zdefiniowania podmiotu, który miałby dać jej prezydencką suwerenność. Nie lud, a naród, wszyscy Francuzi. Z analiz programu i wypowiedzi kandydatki skrajnej prawicy wiemy, że jej stronnictwo konsekwentnie rozwija ten nacjonalizm i padają już bardzo konkretne propozycje: zakaz pracy w sektorze publicznym dla osób więcej niż jednej narodowości, dyskryminacyjny zakaz pokazywania symboli religijnych w miejscach publicznych, selektywnie wymierzony w muzułmanów, czy wreszcie „priorytet narodowościowy” w dostępie do usług socjalnych i zasobów takich jak mieszkania komunalne czy akademiki.

Fasadowe traktowanie projektu europejskiego i odrzucanie unijnych reguł praworządności przypominają, że wizyty Le Pen w Warszawie czy reprymendy premiera Morawieckiego pod adresem Macrona nie były wcale przypadkowe. Pocieszające jednak, że żaden francuski sąd do tej pory nie zakazał Emmanuelowi Macronowi mówić, że Marine Le Pen otrzymywała wsparcie finansowe z Rosji, a właściwie od Kremla. Miejmy nadzieję, że Francuzi usłyszeli to równie wyraźnie co przysłuchujący się debacie Polacy.

Czytaj też: Le Pen gra z przeciwnikami Polski. Czy PiS tego nie widzi?

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną