Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Szczyt NATO. Wiadomość dla Moskwy i Pekinu: czas konfrontacji

Szczyt NATO w Madrycie. Na zdjęciu przywódcy państw członków Sojuszu Północnoatlantyckiego. 29 czerwca 2022 r. Szczyt NATO w Madrycie. Na zdjęciu przywódcy państw członków Sojuszu Północnoatlantyckiego. 29 czerwca 2022 r. Ena Christophe / Forum
Czy podjęte w Madrycie decyzje są wystarczające, czy odstraszą Rosję przed atakiem i czy obronią nas w razie wojny – debata nad tym dopiero się zacznie. Wreszcie jednak jest o czym rozmawiać.

Szczyt w Madrycie został w Sojuszu uznany za historyczny, jednak dziś ważniejsze stały się amerykańskie deklaracje formalnie niezwiązane z NATO. Wzmocnienie kolektywnej obrony okazuje się trudniejsze.

Fort Biden, czyli Camp Kościuszko

Nie było Fortu Trump, będzie Fort Biden. Polska doczekała się pierwszych stałych baz amerykańskich. Na razie nie z setkami czołgów, a setkami sztabowców i logistyków, ale to teraz nieważne – wszyscy się cieszą. Z chwilą gdy prezydent Joe Biden wypowiedział w Madrycie słowo „permanent” – czyli stały – wszelkie spodziewane dziś epokowe decyzje NATO zeszły na dalszy plan. Może poza formalnym zaproszeniem Finlandii i Szwecji, o którym jednak było wiadomo od wczoraj.

Polska od tak dawna wykazywała niemal obsesyjne przywiązanie do kwestii stałego stacjonowania wojsk USA czy innych państw NATO, że z wszystkich ustaleń szczytu dziś najważniejsze jest to, które formalnie nie ma z nim żadnego związku: w Polsce powstanie stałe dowództwo V Korpusu US Army, a także batalion wsparcia i wojskowy garnizon. Na zmianę statusu placówki dowodzenia już szykuje się Poznań, gdzie jednostka ta funkcjonuje w zalążku od dwóch lat – jako tymczasowa. Wielka ceremonia podniesienia flagi i przemianowania kilku budynków na Camp Kościuszko planowana jest na koniec lipca.

Czytaj też: Rosjanie giną i walczą, walczą i giną. Mogą tak długo

Amerykańska intencja jest jasna: wojska lądowe potrzebują w Europie kwatery dowodzenia szczebla operacyjnego, zorientowanej na wschodnią flankę NATO. Po prawdzie rozmiary obszaru zwanego umownie i ogólnie wschodnią flanką – od Estonii po Bułgarię – znacznie przekraczają to, co w doktrynach wojskowych przyznaje się do obrony korpusowi, ale nazewnictwo jest teraz drugorzędne, ważniejsze są zadania. Korpus ma koordynować aktywność wojsk USA obecnych na wschodniej flance, przygotowywać sojuszników do współdziałania w obronie, szkolić ich (a także siebie) oraz – w razie zaistnienia kryzysu i wojny – po prostu przejąć dowodzenie pod kierunkiem wyższego szczebla, czyli kwatery głównej US Army Europe & Africa w niemieckim Wiesbaden. Ciekawe jest to, że również decyzją Bidena od wczoraj ta „armia Europy” ma pierwszego czarnoskórego dowódcę: gen. Darryla Williamsa. Poprzednik, gen. Chris Cavoli, awansował na dowódcę całego teatru europejskiego, wszystkich sił USA i NATO w Europie – czyli na SACEUR-a, stacjonującego formalnie w Mons koło Brukseli.

Odtworzenie korpusu dla Europy było zamysłem dowódców od 2014 r., kiedy okazało się, że struktura dowodzenia jest dziurawa i zbyt płaska. Najpierw, w 2017 r., do Polski przeniesiono z Niemiec element dowodzenia dywizji. Korpus reaktywowano trzy lata później, a do Poznania trafił jego skromny komponent. Cały czas mówimy wyłącznie o sztabach, a nie siłach – z kwaterą dywizji i korpusu nie przyjechały żadne czołgi, co najwyżej opancerzone ciężarówki z łącznością. Na miejsce stacjonowania wybrano Poznań, bo jest świetnie skomunikowany, odległy od potencjalnego frontu, a jednocześnie na tyle mu bliski, by nadawać się do roli taktycznego hubu. Decyzja Bidena niewiele zmieni w tej strukturze, choć utrwali status amerykańskiej placówki w Polsce.

Ale Polska to niejedyne miejsce, gdzie Biden kieruje wsparcie. Zapowiedział bowiem dwa dodatkowe niszczyciele rakietowe typu Arleigh Burke w bazie w Hiszpanii – okręty te nie służą w zasadzie misjom morskim, a dzięki systemowi AEGIS są elementem obrony antyrakietowej Europy. Nawet jeśli stacjonują na samym zachodnim koniuszku kontynentu, w razie potrzeby mogą w kilka dni przejść na Bałtyk czy Morze Czarne, by zapewnić antyrakietowy parasol nad obszarem działań sił sojuszniczych. Taką samą rolę odegrają nowe lądowe jednostki przeciwlotnicze skierowane do Niemiec i Włoch. Mogą chronić wojska manewrowe i elementy strategicznej odpowiedzi, jaką ma być nowy zespół zadaniowy z bronią hipersoniczną, który powstaje w Niemczech.

Jeszcze większą elastyczność i przydatność będą mieć dwie eskadry F-35, które przylecą do Wielkiej Brytanii. Ze wschodnią flanką bezpośrednio związane będą: nowa brygada wojsk lądowych w Rumunii, która będzie w tym kraju stacjonować na rotacyjnej zasadzie, oraz zwiększenie skali pobytu i ćwiczeń różnych komponentów wojsk USA w krajach bałtyckich. Ale spośród krajów graniczących z Rosją czy Ukrainą tylko w Polsce Amerykanie osiedlają się teraz na stałe.

Czytaj też: Czy przecenialiśmy armię Rosji? Mówi znany zachodni analityk

Szczyt NATO. Obronimy każdy cal terytorium

Na tle amerykańskich zapowiedzi nowy model obrony przyjęty na szczycie przez NATO może się wydawać rozmyty i niedookreślony. W komunikatach i wypowiedziach nie ma żadnych baz, żadnych okrętów, żadnych samolotów. Są za to wielkie liczby, tyle że dotyczące ogólnych zasobów wojskowych Sojuszu, a nie wojsk wysyłanych w jakieś konkretne miejsce. Może taka już natura sojuszniczych uzgodnień, może trzeba poczekać, aż zapowiedzi zmaterializują się w konkretach, może za dużo zostało już powiedziane i kolejna powtórka na nikim nie robi wrażenia. W każdym razie gdy sekretarz generalny Jens Stoltenberg mówi o 300 tys. żołnierzy w podwyższonej gotowości, to niestety nie jest w stanie ich „pokazać”. A gdy niemiecka minister obrony deklaruje, że 15 tys. z nich (czyli ledwie 5 proc.) będzie pochodzić z Niemiec, to nie tylko wątpiący w zdolności obronne Berlina drapią się w głowę, czy ten plan wypali.

Na pewno będzie potrzebował czasu, aby się w pełni wyłonić. Sekretarz generalny NATO mówił, że 300 tys. to idea, którą zrealizować muszą państwa członkowskie. W każdym razie sojusznicza obrona – szczególnie na wschodzie – ma się opierać na trzech filarach: siłach wysuniętych, powiększonych do rozmiaru brygady w każdym kraju wschodniej flanki; wytypowanych do ich wsparcia jeszcze większych siłach w wysokiej gotowości do przerzutu i przygotowanych do działania w konkretnym rejonie na wschodzie; oraz rozlokowanych na tym teatrze działań magazynach ze sprzętem, paliwem, uzbrojeniem czy zapasami. Wszystko razem ma wzmocnić strukturę obrony, choć bez stałych baz i wielkich jednostek stojących naprzeciwko armii rosyjskiej. Tymczasem nowa koncepcja strategiczna mówi o wysuniętej obronie przy użyciu znaczących sił – i zapewne w stolicach wschodniej Europy będą padać pytania, czy na pewno plan spełnia to założenie.

Niecałe 11 stron tekstu i 49 paragrafów – tyle liczy nowe sojusznicze credo. I znowu można się zastanawiać, czy to wystarczy. Najintensywniej dyskutowana jeszcze przed publikacją część dotyczy Rosji. Zgodnie z zapowiedziami została nazwana bezpośrednim i najbardziej znaczącym zagrożeniem dla Sojuszu. To przez rosyjską agresję obszar euroatlantycki nie cieszy się już pokojem. Z kimś takim jak Rosja sojusz obronny Zachodu nie może wciąż utrzymywać partnerskich relacji. Mało tego, NATO nie wyklucza, że rosyjska agresja dotknie też któregoś z sojuszników, i zastrzega, że choć nie szuka konfrontacji, musi się bronić – w sposób zgodny i odpowiedzialny, ale stanowczy. Paragraf o obronie i odstraszaniu stwierdza, że „potencjalny agresor ma być pozbawiony jakichkolwiek okazji do ataku”. Tę zaporę ma zapewnić „znacząca i trwała obecność (wojskowa) na lądzie, morzu i w powietrzu, w tym obejmująca wzmocnioną zintegrowaną obronę powietrzną i antyrakietową”.

Sojusz ma zapewnić właściwy balans między siłami rozmieszczonymi u granic i siłami wzmocnienia stacjonującymi gdzieś dalej. Warto zwrócić uwagę na zapis dotyczący odstraszania nuklearnego, który mówi, że Sojusz gotowy jest zadać straty nie do zaakceptowania, zdecydowanie przewyższające korzyści, na jakie mógłby liczyć przeciwnik. Trzeba podkreślić, że w dokumencie jest wyraźnie sformułowane zapewnienie o woli obrony każdego cala sojuszniczego terytorium. Choć ani razu nie pada określenie „wschodnia flanka”.

Czytaj też: USA ćwiczą na Bałtyku. Już nikt nie pozwoli sobie na miękką grę

Chiny – systemowe wyzwanie

Niemal równie wiele uwagi dokument strategiczny NATO poświęca Chinom, i to jest godne odnotowania samo w sobie, zwłaszcza jeśli zderzyć zapisy z pierwszą w dziejach sesją Rady Północnoatlantyckiej z udziałem pacyficznych partnerów: Australii, Nowej Zelandii, Japonii i Korei Południowej. Chinom stawia NATO całą listę zarzutów o destabilizujące działania, znanych z podobnych dokumentów USA czy Unii Europejskiej, i podobnie Chiny określa mianem systemowego wyzwania. Już sama wzmianka o tym rozsierdziła Pekin, a rzecznik tamtejszego MSZ nie omieszkał nazwać NATO anachronicznym przeżytkiem. Sojusz rzecz jasna nie ustawia się do Chin tak jak do Rosji i nie zamierza w aktywny i zbrojny sposób się im przeciwstawiać. Ale wymienia całą listę obszarów, w których rywalizacja Zachodu z Chinami ma miejsce i prowadzi do konfliktów: cyberprzestrzeń, przestrzeń kosmiczna, rozwój broni masowego rażenia, niebezpieczne technologie, ochrona klimatu, a przede wszystkim swoboda poruszania się na morzu. Jeśli ktoś jednak liczył, że NATO stanie się sojuszem antychińskim, to tego z koncepcji strategicznej nie wyczyta. Może potrzebna będzie głębsza analiza, na którą dziś brak miejsca.

Gdy nowy plan obrony będzie nabierał kształtu, nowa koncepcja strategiczna doczeka się interpretacji, a do Europy przybędą nowi żołnierze z Ameryki, zacznie się zmieniać geostrategiczna mapa kontynentu. Drzwi NATO dla Finlandii i Szwecji zostały otwarte, a liderzy zapalili zielone światło. Procedura ratyfikacji protokołów akcesyjnych może trwać kilka miesięcy, ale to będzie najszybsze poszerzenie NATO w historii – i to o dwa kraje jednocześnie. Szczególnie liczy się ich umiejscowienie na mapie Europy, sąsiedztwo – tak Rosji, jak i krajów sojuszniczych – posiadany potencjał obronny i technologiczny (niemały) oraz rola w Unii Europejskiej.

Gdyby w Madrycie nie ogłoszono żadnej innej decyzji, ta jedna – o wpuszczeniu do NATO dwóch krajów skandynawskich – byłaby wystarczająca, by szczyt uznać za przełomowy. Sojusz ustalił jednak dużo więcej, by ogłosić historyczną zmianę. Nawet jeśli zamierzenia dotyczące 300 tys. wojsk gotowych bić się z Rosją trzeba będzie wypełnić treścią i gdzieś tych żołnierzy znaleźć, to sam zamiar budowy takich sił wysokiej gotowości jest największą zmianą systemową – i mentalną – od końca zimnej wojny. Niestety, to również zmiana zwiastująca coś na kształt nowej zimnej wojny lub – co gorsza – sygnalizująca gotowość na wojnę gorącą. Jakkolwiek nieciekawa to perspektywa, warto mieć świadomość, że nie NATO to wszystko zaczęło. Sojusz bardzo długo demonstrował łagodność, a nawet uległość wobec Rosji, ale gdy agresja przebrała miarę, a los jej ofiar stał się dla wszystkich widoczny, uznano, że dłużej zwlekać nie wolno.

Czy podjęte w Madrycie decyzje są wystarczające, czy odstraszą Rosję przed atakiem i czy obronią nas w razie wojny – debata nad tym dopiero się zacznie. Wreszcie jednak jest o czym rozmawiać.

Czytaj też: Nowe szaty tyrana. Co dziś przeraża Putina?

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną