Wygląda na to, że Ukraińcy mają przemyślany plan i odzyskają inicjatywę, ale nie tam, gdzie się tego spodziewamy. Zrobili sporo szumu na południu, co skłoniło Rosjan do poważnej, operacyjno-strategicznej relokacji sił, tymczasem ukraińskie wojska po raz pierwszy od trzech miesięcy odzyskują utracone ziemie między Słowiańskiem a Iziumem. Na razie są to działania lokalne, ale znaczące.
Wojna z innej epoki
W ogóle jest to wojna jakby z innej epoki. Popatrzmy na Irak w 2003 r. Amerykanie przeprowadzili staranne rozpoznanie zawczasu, w większości radioelektroniczne, satelitarne, gdzieniegdzie za pomocą dronów. Następnie razem z atakiem wojsk lądowych poszła seria zabójczo celnych ataków lotniczych. Proszę sobie wyobrazić: na pozycjach obronnych stoi iracka kompania czołgów. Dziesięć jest w niewielkim klinie z przodu, wóz dowódcy lekko z tyłu, dalej dwa ciągniki ewakuacyjne, za nimi kilka okopanych i zamaskowanych ciężarówek. Na wysokości 11–12 tys. m, przy granicy ze stratosferą, nadlatuje para F-16 – jeden z nich ma zasobnik celowniczy. Pilot w kabinie widzi na ekranie w dużym powiększeniu wszystkie dziesięć czołgów. Najeżdżając na nie „myszką” (przycisk tensometryczny na bocznym drążku sterowym), po kolei oznacza je krzyżykami. Przy każdym krzyżyku na podstawie laserowego pomiaru odległości i GPS wyłaniają się współrzędne celu, od razu przekazane do sześciu bomb JDAM kierowanych nawigacją satelitarną. Cztery kolejne współrzędne są wysyłane przez łącze do prowadzonego samolotu. F-16 lecą znacznie powyżej zasięgu większości przeciwlotniczych zestawów rakietowych, wszystkie inne są obezwładniane silnymi zakłóceniami.