Od niej zaczynały się wszystkie „czerwono-brunatne” demonstracje przeciwników Borysa Jelcyna i rosyjskich demokratów, obciążanych odpowiedzialnością za rozpad ZSRR. Dziś słowa tej pieśni znów mają jednoczyć Rosjan.
Każdy naród ma prawo określać własną hierarchię wydarzeń i dat historycznych, uważanych dla siebie za ważne, kształtujące jego tożsamość i powodujące, że staje się wspólnotą. Dla nas taką datą może być 11 listopada, czy 15 sierpnia — rocznica zwycięskiej bitwy warszawskiej w wojnie polsko-bolszewickiej. Dla Rosjan jest to bez wątpienia 9 maja — dzień zakończenia wojny, nie przypadkiem nazywanej przez nich i z dużej litery: „Wielką Wojną Ojczyźnianą” — wojny zwycięskiej, choć okupionej śmiercią milionów radzieckich żołnierzy. Trzeba to uszanować, oddać hołd poległym, nawet jeśli różnimy się w ocenach politycznych skutków tej wojny i nawet jeśli rocznice jej zakończenia, gotowi jesteśmy obchodzić według różnych kalendarzy: My 8 maja — Oni dzień później.
Problem pojawia się wtedy, gdy — obojętnie z której strony — politycy zaczynają grać w historię i o historię, aby z jej pomocą realizować własne projekty polityczne, czy ideologiczne. A właśnie tego jesteśmy dziś świadkami. Trwająca wojna o pamięć, o symbole i pomniki jest w istocie wojną o ideologię, o taką czy inną wizję państwa, Europy, świata. I w tych kategoriach należy oceniać zarówno zorganizowaną z tak wielką pompą paradę zwycięstwa na Placu Czerwonym w Moskwie, jak i rocznicowe wystąpienie prezydenta Władimira Putina. — „9 maja to święto o ogromnym znaczeniu moralnym i wielkiej jednoczącej sile. To święto, które jednoczy nie tylko obywateli Rosji, ale i najbliższych sąsiadów w krajach WNP” — mówił Putin i ostrzegał: ci, którzy bezczeszczą pomniki Bohaterów Wojny godzą we własny naród, sieją nienawiść i nieufność między państwami i ludźmi. Z pamięcią niewiele to miało wspólnego, za to z polityczną grą na narodowej pamięci oraz emocjach — i owszem. — „Wstawaj, strana ogromnaja, wstawaj na smiertnyj boj...” — Wojna trwa.