232. dzień wojny. Zmasowany atak? Rosjanie tego nie umieją. Z prostej przyczyny
Sytuacja nie jest łatwa. Wyobraźcie sobie, jak byście funkcjonowali bez prądu. W sklepach nie działają kasy fiskalne, więc nic nie kupicie, nie działają dystrybutory na stacjach benzynowych, więc nigdzie nie dojedziecie, nie działają telefony... Nie ma światła, wody, windy wyłączone. Brak ogrzewania. W kilkanaście dni można doprowadzić do masowych śmierci, zwłaszcza zimą. To nie jest tak, że nie będzie fejsbuka. Będzie zimno, nie będzie co pić, jeść, w czym się umyć ani jak wyjechać, bo pociągi też staną. Nawet spalinowe, bo sterowanie ruchem też nie będzie działać. Gdyby udało się uderzyć w infrastrukturę elektryczną kompleksowo i wyłączyć ją choćby na dwa tygodnie, byłoby to gorsze niż bomba; śmierć zebrałaby krwawe żniwo, zwłaszcza wśród osób starszych czy schorowanych. W mrozie w mieszkaniach (gdyby zdarzyło się to zimą) nawet zdrowi i młodzi mogą nie przetrwać.
Gdyby wyłączyć prąd
Na szczęście dla wszystkich rosyjskie ataki były w środę wyjątkowo anemiczne, choć niestety kontynuowane. W okolicy Kijowa pocisk rakietowy trafił w jakiś element związany z energetyką, więcej ich dotarło bliżej linii frontu, w Mikołajów czy Zaporoże. Rosjanie atakowali przy pomocy amunicji krążącej Shahed-136 (irańskich „dronów kamikadze”) m.in. w rejonie Czerkasów i Winnicy. Ogółem w trzy dni (10–12 października) porażono, według oficjalnych doniesień, 28 obiektów związanych z infrastrukturą elektroenergetyczną.
Dużo to czy mało? Na szczęście mało.