Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Trzeszczy w zachodniej koalicji. Trwa gra o czołgi dla Ukrainy

Czołg Leopard niemieckiej produkcji. Czy Ukraina dostanie te maszyny od zachodniej koalicji? Czołg Leopard niemieckiej produkcji. Czy Ukraina dostanie te maszyny od zachodniej koalicji? Forum
W zachodniej koalicji wspierającej Ukrainę napięcie rośnie. Wschodniej flance NATO i Stanom Zjednoczonym chodzi o przełamanie niemieckiego oporu w sprawie przekazania leopardów.

Tak złej atmosfery wśród sojuszników Ukrainy nie było dawno. W zachodniej koalicji wspierającej ją uzbrojeniem utworzyła się nowa koalicja – krajów deklarujących gotowość przekazania czołgów zachodniej konstrukcji. Zainicjowana w Europie i publicznie ogłoszona przez Polskę zyskała wsparcie Stanów Zjednoczonych, ale zmaga się z oporem Niemiec jako gospodarza pancernej technologii i praw do eksportu uzbrojenia.

Czytaj też: Po roku wojny rosyjski Goliat ma podbite oko

Ten spór nie wygląda dobrze

Doszło do tego, że przed wizytą w Niemczech sekretarza obrony USA Lloyda Austina Pentagon publicznie ogłosił, że jedzie on tam m.in. po to, by zdjąć tę blokadę. A więc Amerykanie położyli na szali swój wpływ na Niemcy, które cały czas uważa za najważniejszego partnera w Europie i filar kontynentalnego bezpieczeństwa. Berlin jednak postawił warunek – ma się zgodzić na leopardy, o ile USA przekażą Ukrainie swoje abramsy, czego z kolei Ameryka nie chce. Ten spór trwa już od jakiegoś czasu i do tej pory manifestował się w nieoficjalnych wypowiedziach cytowanych w prasie przedstawicieli rządów. Teraz wszedł na poziom bezpośredniej, choć przyjaznej konfrontacji.

Nie pomogła nawet zmiana ministra obrony w Niemczech, bo nie zmieniła ona – a w pewnym sensie mogła nawet usztywnić – polityki Berlina. Zamiast powszechnie krytykowanej i politycznie słabej Christiny Lambrecht nowy szef resortu Boris Pistorius mówi pewniej, ale wcale nie po myśli Waszyngtonu ani tym bardziej sojuszników ze Wschodu (wytykają mu prorosyjskie sympatie z przeszłości i chętnie przyszywają łatkę rusofila podobnego do b. kanclerza Gerharda Schroedera). Pistorius dopiero zaczyna i może jeszcze wykaże bezpodstawność tych uprzedzeń, ale po pierwszym spotkaniu z Austinem żadnych symptomów przełomu nie ma. Amerykanin powtórzył, że Niemcy są jednym z najważniejszych sojuszników w Europie, ale o powodzeniu swej misji zdejmowania blokady nie wspomniał.

Spór o czołgi nie wygląda dobrze, zwłaszcza że nabrzmiał po okresie, w którym zdawało się, że jakiekolwiek blokady w dostarczaniu broni Ukrainie ustępują samorzutnie, pod wpływem sytuacji na polu walki i rosnącego przekonania, że w celu wyparcia Rosji z zajętego terytorium dotychczasowy poziom wsparcia to za mało. Sam Berlin zdawał się to rozumieć, decydując się w styczniu na przekazanie bojowych wozów piechoty Marder i baterii patriotów. Jednak dla Niemiec i osobiście kanclerza Scholza czołgi pozostały tematem tabu. Rosnąca presja ze strony formującej się w Europie koalicji na rzecz „uwolnienia leopardów” zdaje się nie robić na nim wrażenia, mimo że pozostawia Niemcy w coraz większym osamotnieniu i z piętnem zawalidrogi. Otwarte wystąpienie Waszyngtonu może świadczyć, że efektu nie przyniosły zakulisowe naciski i najważniejszy sojusznik zdecydował się na użycie argumentu presji publicznej – nielubianej w dyplomacji i zawsze zostawiającej złe wspomnienia.

Sytuacja ta może też świadczyć o czymś gorszym, że Ameryka już utraciła wpływ na rząd Scholza i próbuje go teraz napiętnować ze świadomością, że tym sposobem nic nie uzyska.

Czytaj też: Dlaczego niespodziewanie to wygląda jak I wojna światowa

Ale gra się jeszcze nie skończyła

Jeśli Scholz się uprze i nie „uwolni leopardów”, być może czołgowej koalicji nie pozostanie nic innego, jak przekazać czołgi bez zgody Niemiec, ale pod ochronnym parasolem USA. Ryzyko jest wielkie, grozi bowiem otwartym i głębokim konfliktem po zachodniej stronie koalicji proukraińskiej, nie mówiąc o skutkach, jakie będzie mieć dla pozycji Niemiec, ich przemysłu i zasad współpracy zbrojeniowej w Europie. Polska nie wydaje się tym przejmować – premier Mateusz Morawiecki zasugerował w Davos, że nawet bez niemieckiej zgody Warszawa zrobi, „co trzeba”. Ale jak postąpią inni, to się okaże. Liczne zapowiedzi wskazują na rosnącą determinację.

Sygnałem tego jest telekonferencja z udziałem Polski, Wielkiej Brytanii, Danii, Niemiec, Estonii, Łotwy, Litwy, Niderlandów i Hiszpanii, po której Mariusz Błaszczak mówił, że „są kraje realnie zaangażowane w pomoc Ukrainie i takie, które ją markują, a zadaniem czołgowej koalicji jest przekonywanie, że tylko realna pomoc ma znaczenie”. Podkreślenia wymaga, że w naradzie wzięły udział Niemcy.

Na razie jednak, w przeddzień piątkowej konferencji w Ramstein, coraz to nowe kraje ogłaszają kolejne rekordowe pakiety wsparcia dla Ukrainy, co samo w sobie czyni niemiecki opór dziwacznym. Szwecja właśnie ogłosiła przekazanie Ukrainie 50 ciężkich wozów bojowych CV90, czyli stanie się trzecim donatorem sprzętu dla batalionu zmechanizowanej piechoty. Dodatkowo obiecała kolejną partię haubic samobieżnych. Dania poświęciła się jeszcze bardziej – gotowa jest oddać Ukrainie wszystkie zamówione we Francji kołowe działa Caesar, które już od jakiegoś czasu sprawdzają się na polu walki. Niewielka Estonia oferuje dziesiątki haubic kalibru 155 i 122 mm, pojazdy wojskowe, ponad 100 granatników i amunicję za kwotę, która sprawiła, że łącznie kraj ten wydał na wsparcie Ukrainy 1 proc. swojego PKB (to tak, jakby Polska wydała 30 mld zł – ale ile wydała, tego do końca nie wiadomo). Brytyjczycy zapowiedzieli kolejne 600 pocisków przeciwpancernych Brimstone.

Amerykanie mają przygotowywać pakiet złożony m.in. z blisko setki kołowych transporterów opancerzonych Stryker, które posłużą dwóm batalionom zmotoryzowanym. Strykery są lżej uzbrojone, ale szybsze od gąsienicowych bradley’ów, na których Ukraińcy już się szkolą. Te zielone kołowe pojazdy reprezentują podobny typ broni, co polskie rosomaki – służą do szybkiego, manewrowego operowania pododdziałami piechoty uzbrojonej w pociski przeciwpancerne, moździerze i broń ręczną. W Polsce pojawiły się od 2017 r., kiedy w okolicach przesmyku suwalskiego rozlokował się wielonarodowy batalion NATO z amerykańskimi kawalerzystami stacjonującymi na co dzień w Niemczech. Od tej pory strykery są częstymi gośćmi w wielu krajach wschodniej flanki, a ich załogi zazdrośnie patrzą nie tylko na polskie rosomaki – uznawane za wygodniejsze i nowocześniejsze – ale przede wszystkim na moździerze Rak na tym samym podwoziu, ale w pełni zautomatyzowane. Takiego oręża strykery nie mają, wyposażone są co najwyżej w karabiny maszynowe i granatniki automatyczne (wersja z armatą 105 mm została wycofana), więc nie można ich traktować jako rasowych wozów bojowych. To raczej opancerzona „taksówka” zdolna wspierać piechotę, ale nie prowadzić walkę samodzielnie. Piechota potrzebuje takich wozów, bo to żołnierze działający na ziemi są w stanie zająć terytorium, a o to teraz chodzi Ukrainie. Pentagon podkreśla, że nowa ukraińska ofensywa, aby być skuteczna, musi polegać na połączonym użyciu broni pancernej, zmechanizowanej, artylerii i lotnictwa. Rosjanie są mocno okopani, gotowi na kolejne fale mobilizacji, a produkcja zbrojeniowa i remonty sprzętu idą na trzy zmiany. Szef polskiego sztabu generalnego gen. Rajmund Andrzejczak przewiduje, że kampania zmierzająca do wyparcia ich z Ukrainy będzie długotrwała i kosztowna.

Czytaj też: Poligon Ukraina. Wojna to niezrównany test dla broni

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi - nowy Pomocnik Historyczny POLITYKI

24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny POLITYKI „Dzieje polskiej wsi”.

(red.)
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną