Niektórzy, aby pochwalić się angielskim i wymaganymi zdolnościami technicznymi, podróżowali trzy dni. Na początek do obsadzenia jest 20 tys. miejsc w budownictwie i opiece socjalnej, a ramowa umowa dotyczy 100 tys. chętnych do pracy (Indie Narendry Modiego bardzo ociepliły stosunki z Izraelem). Płaca: 6 tys. szekli miesięcznie (ok. 6 tys. zł), czyli pięć razy tyle, ile można zarobić w Indiach. Jeśli ma się pracę. Rynek zatrudnienia jeszcze nie wrócił do siebie po covidzie. Duży jest sektor nieformalny, kiepsko płatnej pracy dorywczej, a stawki agentów oferujących przerzut i pracę w USA, Kanadzie czy Emiratach – niebotyczne. Kłopoty mają szczególnie młodzi i wykształceni, zbyt wyedukowani i ambitni jak na potrzeby hinduskiego rynku. W grupie absolwentów 15–25 lat 40 proc. pozostaje bez stałego zajęcia. To głównie oni ustawili się teraz w kolejce.
Po drugiej stronie też są same problemy: po październikowym ataku Hamasu zawieszono 110 tys. pozwoleń na pracę w Izraelu dla Palestyńczyków z odciętej Gazy i z Zachodniego Brzegu. Dodatkowe 40 tys. pracowało tu na czarno. Nie wiadomo kiedy i czy w ogóle powrócą. W dramatycznej atmosferze uciekły do kraju setki pracownic domowych z Tajlandii i Filipin. Z kolei 350 tys. rezerwistów powołano do służby wojskowej, a 250 tys. osób zostało ewakuowanych ze zniszczonych terenów. Co, oprócz wszystkich innych problemów, spowodowało olbrzymie napięcia na rynku pracy, zwłaszcza w sektorze budowlanym (który praktycznie stoi od czterech miesięcy) i rolnictwie (gdzie sytuację ratuje 50 tys. wolontariuszy). Izrael szuka pracowników wszędzie: od Chin, przez Uzbekistan, po Mołdawię. Ci z Indii mają przewagę w postaci ambicji i języka, który odziedziczyli po kolonizatorach.