Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Gaza: cmentarzysko dziennikarzy. Izrael ma ich za terrorystów. Świat żąda dowodów

Anas al–Sharif, jeden z najbardziej rozpoznawalnych dziennikarzy Al-Dżaziry zajmujących się konfliktem izraelsko–palestyńskim. Zginął w Gazie 10 sierpnia wraz z pięcioma innymi reporterami. Anas al–Sharif, jeden z najbardziej rozpoznawalnych dziennikarzy Al-Dżaziry zajmujących się konfliktem izraelsko–palestyńskim. Zginął w Gazie 10 sierpnia wraz z pięcioma innymi reporterami. AFP / East News
Śmierć reportera stacji Al-Dżazira Anasa al-Sharifa wywołała olbrzymią falę oburzenia na świecie. W Gazie zginęło już 192 dziennikarzy. Izrael nie widzi problemu, bo uważa ich za terrorystów.

Zanim zacząłem pisać ten tekst, wróciłem myślami do rozmowy z Graeme’m Woodem z amerykańskiego magazynu „The Atlantic”, który bywał w strefach konfliktu na całym świecie. Przyjechał do Warszawy prosto z Tel Awiwu, pracował w przeszłości w Birmie, na Filipinach, w Ukrainie, Kolumbii. Zapytałem go, czym praca przy relacjonowaniu wojny Izraela z Hamasem różni się od innych jego zadań reporterskich na froncie. Ze stoickim spokojem stwierdził, że Gaza jest nieporównywalna do niczego. Kiedy zapytałem o powody, uśmiechnął się i powiedział: – W Gazie nie pracujesz w strefie działań wojennych. Nie dostaniesz się tam, legalnie ani nielegalnie, bo Siły Obrony Izraela (IDF) cię nie wpuszczą. Jesteś korespondentem wojennym, choć nie ma cię na wojnie. Izrael nie chce, żeby ktokolwiek widział, co się tam dzieje, nawet w formie dziennikarskiego safari zza okien wojskowego samochodu, który mogliby ci podstawić.

Czytaj też: Nawet słowa giną w Gazie, Izrael jest bezwzględny. Nie ma już białych całunów, żeby zakryć ciała

Do Gazy nie wpuszczamy

Po 7 października 2023 r. siły IDF prawie zupełnie odcięły międzynarodowe media od Gazy. Najpierw dziennikarzom wolno było stać po drugiej stronie granicy, wokół przejścia w Rafah, skąd nadawała m.in. reporterka CNN Clarissa Ward. Później, okazjonalnie, dało się wjechać, ale zawsze pod czujnym okiem służb – w ten sposób swój reportaż zrealizowała choćby „La Repubblica”.

To, co dzieje się pod izraelskimi ostrzałami, przedostaje się do opinii publicznej głównie dzięki mediom społecznościowym i dziennikarzom, którzy byli w Palestynie już w chwili wybuchu wojny. To przede wszystkim reporterzy Al-Dżaziry, najaktywniejszej w regionie i mocno krytycznej wobec Izraela. Nie ma sensu ukrywać, że nie chodzi o politykę – izraelscy oficjele określają stację mianem „organizacji kryminalnej”, czasem wręcz „zbrodniczej”; z kolei nadająca z katarskiej Dohy telewizja regularnie atakuje Beniamina Netanjahu i rzadko wspomina np. o tym, że Hamas wciąż przetrzymuje zakładników. W żadnym stopniu nie usprawiedliwia to jednak ataków na pracujących w Palestynie dziennikarzy tej stacji. Jak podaje International Press Institute (IPI), od początku konfliktu zginęło ich aż 11.

Łącznie, według danych Komitetu Ds. Ochrony Dziennikarzy (CPJ), od 7 października 2023 zginęły 192 osoby, w tym 182 Palestyńczyków. Izrael nie ukrywa, że patrzy na nie przez pryzmat narodowości, a nie wykonywanego zawodu, mimo że CPJ nieustannie powtarza, że atak na reportera w strefie konfliktu to „jasna i oczywista” zbrodnia wojenna. I choć kolejne takie przypadki są nagłaśniane, co przypomina, że jest jeszcze takie pojęcie jak prawo międzynarodowe. Wynika z niego m.in., że dziennikarzy należy chronić. Ale dla IDF każdy, kto pracuje w Palestynie i jest Palestyńczykiem, stanowi jakąś formę zaplecza Hamasu. Nie ma znaczenia, czy da się taką afiliację udowodnić – tożsamość jest wyrokiem. A już na pewno fakt emitowania materiałów ze Strefy Gazy na cały świat.

Czytaj też: Gaza, wielki cmentarz i wielki głód. Netanjahu robi, co chce

Dziennikarz, czyli terrorysta

Taki los spotkał Anasa al-Sharifa, jednego z najbardziej rozpoznawalnych dziennikarzy Al-Dżaziry, który zajmował się konfliktem izraelsko-palestyńskim. Od początku wojny nadawał relacje z północnych regionów Palestyny i odmawiał wykonania izraelskich nakazów ewakuacji. W czasie trwającego od stycznia do marca tego roku zawieszenia broni wielokrotnie mówił przed kamerami, że to „pierwsze dni od ponad roku, kiedy może zdjąć kamizelkę kuloodporną i hełm”.

28-latek zginął w bombardowaniu z pięciorgiem reporterów i pracowników mediów. Z jego relacji w social mediach wynika, że się tego spodziewał, czuł, że IDF na niego polują. Ponadto, jak zauważają dziś międzynarodowi komentatorzy i dziennikarze, al-Sharif był obiektem gigantycznej kampanii nienawiści i propagandy w sieci. Według Izraelczyków był członkiem zbrojnego ramienia Hamasu, de facto terrorystą. Dlatego wszystkie prawne środki ochronne obejmujące dziennikarzy w jego przypadku nie miały zastosowania.

Problem w tym, że dowodów aktywnej wojskowej działalności reportera nie ma. Są najwyżej relacje znajomych, wypowiadających się anonimowo, cytowanych np. przez telewizję France24 – słychać, że al-Sharif w młodości współpracował z biurem komunikacji Hamasu, publikował w sieci informacje o wydarzeniach politycznych organizowanych przez tę grupę. IDF opublikowały na platformie X plik dokumentów sugerujących, że 28-latek współpracował z Hamasem, miał pseudonim w jego strukturach i otrzymywał wynagrodzenie, ale jeśli rzeczywiście był pracownikiem departamentu komunikacji, nie powinno to nikogo dziwić.

Mocniejszych dowodów na razie brak. IDF jako źródło swoich informacji wskazuje dane wywiadowcze, z definicji nieweryfikowalne. Nawet zdjęcie z architektem ataku na Izrael Jahją Sinwarem sprzed 7 października, krążące po mediach społecznościowych, nie oznacza od razu, że wystrzeliwał rakiety w stronę izraelskich żołnierzy.

Czytaj też: Izrael toczy wojnę coraz bardziej domową. Netanjahu wcale nie chce jej wygrać

W Izraelu nie ma już zasad

Świat żąda lepszych poszlak. Nie tylko al-Dżazira, która krytykuje IDF jak może, ale też szefowa unijnej dyplomacji Kaja Kallas wezwała Izrael do opublikowania konkretniejszych dowodów. Krytykę ataków na dziennikarzy przedstawiły również służby prasowe premiera Wielkiej Brytanii Keira Starmera.

W świecie dziennikarskim wybuchło ogromne poruszenie. Ponad tysiąc dziennikarzy, reporterów i wydawców podpisało się w ubiegłym tygodniu pod petycją wzywającą do „zakończenia informacyjnego blackoutu w Gazie”, który tworzy IDF przy wsparciu władz Egiptu, także odpowiedzialnych za blokowanie pracy mediom.

W maju podobny list do władz Izraela wystosowało 17 znanych żydowskich dziennikarzy, w tym Robert Peston, zastępca redaktora naczelnego brytyjskiej stacji ITV. Jonathan Levy, dyrektor zarządzający Sky News, pisał w czerwcu dla „Press Gazette”, że Izraelowi nie chodzi o zapewnienie bezpieczeństwa ludziom mediów, tylko uniemożliwienie im jakiejkolwiek formy nadzoru i weryfikacji informacji. Pracująca dla tej samej stacji Yalda Hakim, znana afgańsko-australijska reporterka, od wielu tygodni publikuje w sieci wpisy utrzymane w tym samym tonie.

Problem w tym, że to niczego nie zmienia. Jak ponad rok temu na łamach „The Atlantic” pisała Anne Applebaum, działania Netanjahu w Gazie to dowód, że „nie ma już zasad”. Izraelowi nie zależy na międzynarodowej opinii publicznej – zresztą na tym froncie jego walka wydaje się przegrana. Nawet tradycyjni „symetryści sumienia”, jak irlandzki muzyk Bono, piszą teraz eseje (również w „The Atlantic”) o Izraelu owładniętym fundamentalizmem. Netanjahu śmieje się światu w twarz – a ludzie, w tym dziennikarze, dalej giną.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Ziobrowie na wygnaniu. Jak sobie poradzą? „Trafiło ich. Ale mają plan B, już trwają zabiegi”

Zbigniew Ziobro wciąż nie wraca do Polski. Jaka przyszłość czeka byłego ministra sprawiedliwości i jego żonę Patrycję – do niedawna najbardziej wpływową parę polskiej polityki?

Anna Dąbrowska
25.11.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną