1325. dzień wojny. Co zostanie z traktatów rozbrojeniowych? Rosja grozi, bo to na nas działa
Nocą Rosjanie znów przeprowadzili zmasowany atak. Użyli 465 dronów rodziny Gerań i Gerbera, 14 pocisków balistycznych Iskander-M i koreańskich KN-23, 12 pocisków manewrujących Iskander-K, czterech rakiet lotniczych Ch-59 i Ch-69 i dwóch pocisków półbalistycznych Ch-47M2 Kindżał. Uderzyli w rejony Kijowa, Czernihowa, Sum, Połtawy, Odessy i Dniepropietrowska. Tymczasem w ukraińskiej stolicy minorowe nastroje. Wszyscy mają na ustach słowo „zima”. W obliczu zmasowanych ataków przetrwanie będzie niezwykle trudne.
Ukraińcy przenoszą jednostki na zagrożone kierunki. Z północy zabrali 144. Brygadę Zmechanizowaną i rzucili pod Kupiańsk, 154. Brygada Zmechanizowana trafiła pod Pokrowsk. Przypuszczalnie dotarła tam też już 156. Brygada Zmechanizowana. Wszystkie powstały w 2023 r. jako jednostki piechoty, ale zostały zmotoryzowane, a w końcu w pełni zmechanizowane.
Rosjanie wdarli się do wsi Szachowe 10 km na zachód od Konstantyniwki. Natarcie przeprowadzili siłami 60–80 żołnierzy, czyli kompanii piechoty, z siedmioma bojowymi wozami piechoty i przy wsparciu dwóch czołgów. Teza, że pojazdy pancerne już na froncie nie występują, jest błędna. Po prostu obie strony straciły ich bardzo dużo i używają oszczędnie.
Rosjanie przerzucili już całą 90. Witebsko-Nowogrodzką Dywizję Pancerną Gwardii spod Pokrowska na południowy zachód, w kierunku Pawliwki. Widać, że zaczynają tu koncentrować siły, by zadawać straty w nowym miejscu.
Tymczasem rosyjski przemysł metalurgiczny odnotowuje dalsze spadki. Produkcja surówki stalowej spada o 10 proc. rocznie. Rynki eksportowe w znacznym stopniu przejęły Chiny i Indie i nawet zwiększone zamówienia przemysłu zbrojeniowego nie są w stanie wyrównać strat. Huty zwalniają ludzi, a tam, gdzie produkcja nie ma charakteru ciągłego, myśli się o czterodniowym tygodniu pracy.
Paweł Durow, bogaty właściciel Telegrama, narzeka z Dubaju, że na Zachodzie kontroluje się internet, w UE wytacza się sprawy za wpisy w sieci, okropny Zachód depcze wolność słowa. Trzeba dodać, że serwery Telegrama wystawia firma Władimira Wiedieniejewa. Inna jego firma obsługuje serwery FSB. Jak się komuś wtyczki pomylą...
A serio: oczywiście, że Telegram jest ściśle nadzorowany przez rosyjskie służby, i to w sposób, w jaki się nikomu na świecie nie śniło. Ale Durow narzeka na UE. Na USA nie, może nie było polecenia.
Czytaj też: Którędy do schronu? Systemu ochrony ludności po prostu nie ma. To nawet 40 lat zaniedbań
„Oficjele NATO” dyskutują
Rosjanie donieśli o śmierci 64-letniego pułkownika gwardii Władimira Szapowała. Nie, nie dowodził brygadą, zaledwie plutonem. Nie jest jasne, jakim cudem emeryt znalazł się na froncie na tak niskim stanowisku. Mówi się o karnej jednostce dla więźniów. Jeśli więc odbywał karę więzienia lub kolonii karnej, to – jak mówią Rosjanie – krwią zmazał winy. Tylko co z tego teraz ma?
Pojawiły się doniesienia, że w państwach bałtyckich są plany ewakuacji ludności na wypadek rosyjskiej inwazji. Co się może zdarzyć niestety. W pierwszej kolejności do Skandynawii mają być wywiezione kobiety, dzieci i starcy – statkami w konwojach osłanianych przez okręty z państw sojuszniczych. Z tego wynika, że zagrożenie postrzegane jest tu całkiem serio.
Według amerykańskiego Instytutu Studiów nad Wojną „Rosja coraz częściej angażuje się w tajne i jawne ataki na Europę i weszła w fazę zero”, czyli tworzy warunki informacyjne i psychologiczne, by przygotować się na ewentualną wojnę z NATO. Zatem również w ocenie ISW to, co obserwujemy, to nie są podszczypywania „po złości”. Jedno z państw NATO ma być kompletnie zdestabilizowane. Sama destabilizacja bez wojskowej eksploracji nie ma sensu, zaś próba militarnego wtargnięcia bez destabilizacji kończy się jak w Ukrainie – twardym i dobrze zorganizowanym oporem z wszechstronną pomocą z Zachodu. Dlatego połączenie „destabilizacja–wojna” nazywamy wojną hybrydową. Nie ma mowy o rozłączeniu tych elementów.
„Financial Times” donosi, że bliżej nieokreśleni „oficjele NATO” dyskutują nad bardziej zdecydowaną odpowiedzią na wrogie akty Rosji. Nie ma co się bać, że akurat to doprowadzi do wojny: jeśli Rosja nie będzie chciała wojny, to nie da się w żaden sposób sprowokować, a jeśli zechce, to sama do niej doprowadzi.
Tymczasem Kreml prowadzi ostrą kampanię przeciw sprzedaży pocisków Tomahawk Ukrainie. Choć nawet one nie będą w stanie dramatycznie zmienić sytuacji. Jednym z elementów odstraszania jest zapowiedź, że Moskwa wycofa się z Układu o Zarządzaniu Plutonem i jego Utylizacją. Dlaczego to tak istotne?
Czytaj też: Według Putina Rosja nie zamierza atakować państw NATO. Uff! A nie, czekaj…
Rosyjskie miasto, którego nie było na mapach
Ładunki jądrowe do bomb i pocisków wytwarza się z izotopu plutonu 239. W naturze pluton występuje w śladowych ilościach w rudzie uranu, więc izotop powstaje w specjalnych reaktorach właśnie z uranu. Nie może to być inny izotop, np. pluton 240, bo jest tak niestabilny, że ma tendencję do samoczynnego szybkiego rozpadu. A nie chcemy, żeby bomba zrobiła „bum” na półce w magazynie.
Porozumienie podpisano w Moskwie 29 sierpnia 2000 r. i Waszyngtonie 1 września 2000, a w 2010 dodano jeszcze poprawkę. W świetle dokumentu Amerykanie mają zapas 90 ton niewykorzystanego plutonu. Zadeklarowali, że 60 ton zutylizują. Rosjanie zadeklarowali 128 ton i redukcję o 50. Warto dodać, że istniejące głowice na pociskach rakietowych co jakiś czas trzeba regenerować, zwykle co mniej więcej 30 lat.
Obecnie w Rosji pluton może wytwarzać jeden zakład: słynny Majak w zamkniętym mieście znanym przez lata jako Czelabińsk-65, a dziś jako Oziorsk. Tego miasta w czasach ZSRR nie było na mapach, oficjalnie nie istniało. Sam zakład wsławił się dwoma poważnymi awariami. Dlatego Oziorsk to nie sanatorium. Minister średniego przemysłu maszynowego Jefim Sławski, który nie budował żadnych maszyn, lecz produkował ładunki jądrowe, na pytanie, czy potrzebuje nowego reaktora, odpowiedział, że ma tyle plutonu, że mógłby dzieciom rozdawać do zabawy. Powstaje pytanie, po co Rosji 128 ton plutonu, skoro do ładunków potrzebuje najwyżej kilkudziesięciu kilogramów? Naprodukuje bomb atomowych? I co z nimi zrobi?
Ale wróćmy do tematu. Rosja pierwszy raz chciała wycofać się z układu w 2016 r. Wie, że strachy jądrowe działają doskonale. Dlatego przy każdej poważniejszej sprawie wytacza atomowe działa, z których i tak nie zamierza strzelać. I wygrywa, bo niczego innego Zachód się tak nie boi.
To tylko jedno z wielu porozumień, jakimi próbowano regulować ilość ofensywnego uzbrojenia strategicznego. Przez całą zimną wojnę obowiązywała umowa SALT I (Strategic Arms Limitation Talks), która ograniczała liczbę głowic jądrowych, a także ich nosicieli: międzykontynentalnych rakiet balistycznych, bombowców strategicznych i pocisków, rakiet balistycznych bazujących na okrętach podwodnych i samych okrętów podwodnych. Traktat podpisano, bo obie strony dysponowały wystarczającą liczbą środków broni strategicznej, by w pełni osiągnąć cel, czyli zniszczyć przeciwnika.
Kiedy kończyła się zimna wojna, oba obozy doszły do wniosku, że tę liczbę da się jeszcze ograniczyć. Najpierw w 1991 r. podpisano traktat START, a w 1993 r. START II. Ten drugi nie wszedł już w życie. Do rozmów w ramach START III nigdy nie przystąpiono. Zamiast tego udało się wynegocjować tzw. Nowy START, czyli tymczasowe porozumienie z 2011, które teoretycznie obowiązuje do dziś. Wygasa w lutym 2026 r. i nic nie wskazuje, by miały być podjęte kolejne rozmowy.
Wygląda zatem na to, że pierwszy raz od 1972 r. nie będzie żadnych ograniczeń w tworzeniu arsenałów nuklearnych – strategicznych i taktycznych. Czy Rosja zamierza to wykorzystać? Raczej nadal wyłącznie do straszenia i szantażowania, choć zapewne zacznie poszukiwać nowych systemów strategicznych odpornych na ataki. Co na to Chiny? Świat stoi na głowie, więc strach myśleć, co się może pojawić na ich globalnych platformach skupowych.