Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Portret: Berisa

Berisa - jego opowieść od lat krąży w rodzinie, jak legenda. Fot. Frederico Kuhl de Oliveira Berisa - jego opowieść od lat krąży w rodzinie, jak legenda. Fot. Frederico Kuhl de Oliveira
Berisa cierpliwie czeka, ale Haga milczy.

Berisa Nazmi mieszka w obozie dla uchodźców w Podgoricy już osiem lat, od 1999 roku. Jest jednym z tych romskich uchodźców, którzy uciekali z Kosowa, zostawiając za sobą wszystko, co mieli. Bo nagle przestali podobać się swoim sąsiadom. Mieszkanie drzwi w drzwi z Albańczykiem stało się problemem.

Berisa żył wraz z rodziną w wiosce Mala Dobranja, w Kosowie. Pół domów we wsi było albańskich, pół romskich. Większość mężczyzn pracowała w tej samej kopalni.

Już na początku 1999 roku paru z nich, głównie Romów, przestało przychodzić do pracy. Poszła fama, ze boją się terrorystów, którzy mają napadać ich w drodze do kopalni. Berisa miał blisko do pracy, kopalnia była oddalona zaledwie 500 metrów od domu - czego tu się bać?

Gdy dowiedział się, że jest na liście podejrzanych o współpracę z Serbami, odwiedził swego nauczyciela ze szkoły podstawowej. On wiedział wszystko.

Zobaczył swoje nazwisko pośród tysiąca innych - współpraca i posiadanie broni. Jakiej broni? Sąsiedzi nie chcieli z nim rozmawiać. Patrzyli wrogo. To ten, co nas sprzedał i schował broń w domu. Niech idzie do swoich.

Przyszli nocą. Czterech mężczyzn w czarnych maskach. Rodzinie kazali schować się w domu, jemu stanąć na podwórzu i podnieść ręce do góry. Nawet nie pytali o broń. Pokrzykiwali miedzy sobą po albańsku, niektóre z głosów wydawały się Berisie znajome. Zabrali go do lasu i tam bili. Kopali. Berisa odmówił modlitwę po albańsku i poprosił o szybki strzał w głowę. Żeby nie bolało. Odmówili. Lepiej zdrajcę zabić powoli, szczególnie takiego silnego Cygana jak on.

Tej nocy, dziewiętnastego maja, gdy dotarł nieprzytomny do swej wioski, Berisa wiedział już, że ma się spakować i wraz z rodziną uciekać. Do Podgoricy, bo tam miał kuzyna. Gdzieś po drodze, zachodnia telewizja przeprowadziła z nim wywiad. Pokazywał rany i siniaki. Już nie pamięta, czy to było BBC, czy może inna stacja. Ale nazwa zaczynała się na B, a Berisa chciałby zobaczyć to nagranie. Przypomnieć tym, którzy mają krótką pamięć.

Pracownikom i mieszkańcom obozu Berisa znany jest jako ten, który ma być świadkiem w Hadze. Cztery lata temu odwiedził go mężczyzna, który wysłuchawszy jego historii, stwierdził stanowczo, ze Berisa musi zeznawać. Byli też dziennikarze - z Serbii, Czarnogóry. Berisa przyjął ich zapewne w swym przestronnym salonie. Posadził na kanapie, która jest tak długa, że zmieściłoby się na niej ze dwadzieścia osób. Praktyczna, bo rodzina Berisy liczy szesnaście osób: kuzyni, bracia, ich żony i dzieci. Gdy Berisa opowiada, słuchają, wymieniając uwagi między sobą. W przerwach, gdy szuka słów, piszą smsy albo zapalają kolejnego papierosa. Jego opowieść od lat krąży w rodzinie, jak legenda.

Berisa czeka na list z Hagi.

Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wstrząsająca opowieść Polki, która przeszła aborcyjne piekło. „Nie wiedziałam, czy umieram, czy tak ma być”

Trzy tygodnie temu w warszawskim szpitalu MSWiA miała aborcję. I w szpitalu, i jeszcze zanim do niego trafiła, przeszła piekło. Opowiada o tym „Polityce”. „Piszę list do Tuska i Hołowni. Chcę, by poznali moją historię ze szczegółami”.

Anna J. Dudek
24.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną