Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Tańcząc z długami

Mikrokredyt – panaceum na ubóstwo świata czy sposób zarabiania na ubogich?

Mikropomoc dla ubogich Mikropomoc dla ubogich
To nie jałmużna - za usługę trzeba zapłacić. I bardzo dobrze.

Większość bankierów uznałaby to za żart. Fredah Seshoka, lat 49, naukę skończyła w szkole podstawowej, mieszka w chacie krytej trawą, ma ośmioro dzieci i - tak jak dwie trzecie mieszkańców północnej części RPA - nie ma pracy. Żeby utrzymać rodzinę, sprzedaje warzywa, papierosy na sztuki i prażone robaki.

Seshoka okazała się jednak idealnym klientem Fundacji Małych Przedsiębiorstw, SEF - organizacji non-profit, która udziela mikrokredytów wiejskim mikroprzedsiębiorcom. Dostała 200 dolarów na dobry początek. Dzięki pożyczce rozszerzyła asortyment towarów, za dodatkowy dochód kupiła dzieciom mundurki i sama wróciła do szkoły. Teraz odkłada na blaszany dach. Dług spłaca co do grosza.

Sąsiadka, Mapula Margaret Ramatho, za mikropożyczkę z SEF kupiła plastikowy baniak, w którym produkuje piwo na sprzedaż. „Nie dawajcie jej żadnych pieniędzy!", krzyczy z progu jej mąż. Mapula stuka się w czoło: „Coś mu odbiło", komentuje. Pracownik ds. pożyczek SEF wyjaśnia: „Usamodzielnienie się kobiet dzięki mikropożyczkom narusza tradycyjny podział ról w wiejskiej rodzinie. Czasem to problem".
 
Ludzie są głodni pożyczek, mówi dyrektor programu, John De Wit. Lokalni kredytodawcy żądają 30 proc. odsetek miesięcznie - SEF chce tylko 24 proc. w skali roku. W ostatnich latach SEF pożyczyło 2,3 mln dolarów najbiedniejszym Południowoafrykańczykom, z czego tylko 231 dolarów spisano na straty. Zaledwie 1 proc. spośród 5 tys. klientów SEF to niezdyscyplinowani klienci. Sukces mikrofinansowania polega na tym, że pożyczkobiorcy tworzą grupy, których członkowie otrzymują pożyczkę tylko wtedy, kiedy wszyscy regularnie spłacają raty. Presja grupy jest substytutem zastawu.
 
Bankier dla ubogich
 
SEF jest jedną z tysięcy organizacji, które do dziś pożyczyły miliardy dolarów milionom nędzarzy. Wszystko zaczęło się 30 lat temu w Bangladeszu, gdzie pewien profesor ekonomii, Muhammad Yunus, pożyczył 27 dolarów grupce rzemieślników. Poręczył też za nich większą pożyczkę z banku. A potem postawił zasady bankowości do góry nogami na szeroką skalę. Zaczął pożyczać pieniądze żebrakom i bezrolnym, bez zastawu i poręczenia. Założony przez niego w 1976 r. Bank Grameen, po 32 latach działalności obecny jest w każdej wiosce kraju i corocznie wyciąga z nędzy 10% z 7,5 mln klientów. 97 proc. to kobiety. Praktycy od pomocy międzynarodowej już dawno stwierdzili, że kobiety wydają pieniądze lepiej niż mężczyźni - na jedzenie, ubrania i edukację dzieci.

Grameen poruszył lawinę dobroczynnych kredytodawców. Instytucje mikrofinansowe udowodniły wkrótce, że działanie z misją społeczną może być także dochodowe. W Peru i Boliwii na przykład, najbardziej dochodowymi instytucjami finansowymi w latach 1999 i 2000 były nie tradycyjne banki komercyjne, ale skomercjalizowane instytucje mikrofinansowe, przekształcone z pionierskich NGO. Wzgardzoną niszą nędzarzy zainteresowały się zwykłe banki. Wśród finansujących pożyczki znalazły się Bank Światowy, Międzynarodowy Fundusz Walutowy, zagraniczne agencje pomocy, banki komercyjne, inwestorzy. Od Bangladeszu po Norwegię mikrofinansowanie stało się trendy. Dziś mikrokredyty oferowane są w 58 państwach. Również w Polsce.

Gdzie jest ten staw?
 
Mikrokredyt to nie jałmużna - za usługę trzeba zapłacić. I bardzo dobrze. Bo jeśli instytucja mikrofinansowa dałaby 100 dolarów jednemu ubogiemu, musiałaby gdzieś znaleźć kolejne sto, żeby dać drugiemu. Poza tym datki, czy nawet kredyt subsydiowany, kreują wśród beneficjentów oczekiwanie, że państwo zawsze powinno zapewnić pomoc. A jako pożyczka, którą trzeba spłacić z nawiązką, te 100 dolarów jest w obiegu i pomaga wielu ludziom. Yunus twierdzi, że kredyt daje nędzarzom klucz do człowieczeństwa: nagle okazuje się, że są w stanie podejmować racjonalne decyzje i wykazywać się przedsiębiorczością.

Czy można sobie wyobrazić coś bardziej szczytnego i skutecznego niż ta roztropna filantropia? Środowisko ochotników i profesjonalistów od rozwoju trzeciego świata powitało mikrofinansowanie jako wynalazek, który wkrótce wymaże nędzę z powierzchni świata. I to nie dzięki megapożyczkom na megaprojekty, ale dzięki mikrosumom powierzanym najuboższym.

Problem w tym, że mikropożyczki nie robią żadnej makroróżnicy, odzywają się niektórzy ekonomiści. Bez wątpienia przynoszą ulgę biednym kobietom, omijając wymogi dużych banków i lichwiarskie stawki lokalnych kredytodawców. Ale za 100 dolarów nie da się kupić nawet krowy, nie mówiąc o ziemi. Nawet w Bangladeszu. Bezrolni pozostają bezrolnymi i na pewno nie robią kariery od pucybuta do milionera.

Palagummi Sainath, jeden z indyjskich dziennikarzy specjalizujący się w tropieniu przyczyn wiejskiej biedy, twierdzi, że mikropożyczki są zbawienne jako doraźny środek i tylko tak długo, jak długo nie robi się z nich broni masowego rażenia. Tymczasem biznes mikropożyczkowy rozrósł się do rozmiarów imperium, przywracając kontrolę tym samym bankom, które mikrofinansowanie miało omijać. Zanim jakakolwiek kobieta z bangladeskiej wsi zobaczy pierwszą rupię, NGO, konsultanci, menadżerowie banków i ich krewni - każdy dostaje swój udział. Oprocentowanie pożyczki rośnie - nawet do 50 proc., według danych Microbanking Bulletin z 2004 r.

Ale gdyby nawet było niższe, sam dostęp do kredytu nie czyni z żebraka przedsiębiorcy. Nie każdy niestety rodzi się menadżerem, rozwiewa złudzenia Magazyn dla Menadżerów CEO, powołując się na badania profesora Uniwersytetu Michigan Aneela Karnaniego. Wizje rozkwitających setkami tysięcy mikrofirm gospodarek krajów rozwijających się to jego zdaniem mit. Większość mikroprzedsiębiorców to bohaterowie mimo woli: zamiast brać sprawy w swoje ręce, tak naprawdę woleliby pracować na etacie za godziwą pensję. Niedobrze więc, że opinia światowa koncentruje się na mikrokredycie, odsuwając na boczny tor dyskusję o głównych potrzebach krajów rozwijających - budowie infrastruktury, szkolnictwa i opieki zdrowotnej, które podnoszą poziom zatrudnienia i produktywności. Niewykształcony, niedożywiony i schorowany przedsiębiorca jest mało produktywny. Inni potwierdzają: bez dróg dojazdowych na rynek i lokalnego popytu nawet zdeterminowani mikroprzedsiębiorcy nie odniosą sukcesu. Gdyby za to w okolicy było więcej miejsc pracy, część konkurencji chętnie przeszłaby na etat, ułatwiając życie sobie i innym.

Pic na wodę

Bangladescy ekonomiści wystąpili w tej sprawie z raportem z 2007 roku, który ma rozprawić się z mitem mikrokredytu. Według badań Uniwersytetu Rajshahi mikrokredyt nie pomógł w niczym 77 proc. pożyczkobiorców w Bangladeszu: 76 proc. nadal nie ma ziemi, 64 proc. boi się głodu, 84 proc. nie ma dostępu do opieki zdrowotnej. O 50 proc zwiększyło się natomiast użycie telefonów komórkowych (dzięki Grameen Phone ufundowanym wspólnie z norweskim Telenor) i ogólne zadłużenie. „Ubóstwo jest częścią naszej polityki i naszej kultury", stwierdzają z oburzeniem naukowcy. „Na ubóstwie się u nas zarabia".

Z równouprawnieniem kobiet też wyszło nie do końca tak, jak miało wyjść. Mikrokredyty stały się świetnym źródłem finansowania wiana - plagi nieznanej w Bangladeszu do późnych lat 60. Teraz, dzięki łatwo dostępnym mikropożyczkom, wszechmocne teściowe klasy średniej systematycznie wyciągają kasę ze swoich synowych. Aż do rozwodu, kiedy ofiara nie ma już czym płacić.

No dobrze, mikrokredyt ma swoje ciemne strony, ale nie możemy przecież czekać aż w całym trzecim świecie zostaną wybudowane drogi, szkoły i szpitale! Kobiety potrzebują emancypacji dziś, a nie jutro, dzieci muszą zjeść obiad - dziś, a nie jutro, tłumaczą apologeci. A profesor Yunus, laureat pokojowej nagrody Nobla z 2006 roku, nawołuje uczniów mikrofinansowania do „odnowy moralnej": musimy zgromadzić własne oszczędności i uniezależnić się od międzynarodowych dawców. Mikrokredyt nie powinien być działalnością wyłącznie komercyjną. Naszym głównym wskaźnikiem ma być liczba osób wyciągniętych z ubóstwa, a nie zysk.
 

 
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną