Watykan tego nigdy nie przyzna oficjalnie, ale skutki skandalu z bp. antysemitą Williamsonem i lefebrystami w tle, są tak opłakane, że papież usiłuje teraz odbudować zaufanie opinii żydowskiej. Spotkał się więc w Rzymie z delegacją rabinów amerykańskich, by im powiedzieć, że Kościół nigdy nie popierał negacjonistów.
Robi to jednak nieprzekonująco, jak nieprzekonująco próbował uspokoić muzułmanów po protestach wywołanych jego przemówieniem w Ratyzbonie. Mam wrażenie, że dialog z islamem leży Benedyktowi XVI głębiej na sercu niż z judaizmem, ale na obu polach nie potrafi odbudować prestiżu, jaki wyrobiło sobie papiestwo za Jana Pawła II w oczach i Żydów, i muzułmanów. Jest to zapewne skutek nieco innego rozumienia i wykonywania funkcji papieża. Wojtyła nie skupiał się tylko na katolickiej rzymskiej ortodoksji i zwieraniu szeregów Kościoła.
Gdyby Benedykt XVI chciał wysłać jasny i czytelny znak do społeczności żydowskiej, mógłby zapowiedzieć, że wśród biskupów katolickich nie ma miejsca na biskupa antysemitę i negacjonistę. A w posoborowym Kościele nie ma miejsca na wspólnotę wiernych tolerujących duszpasterzy o tak chorych poglądach. Spotkanie w Rzymie z rabinami to krok we właściwym kierunku, ale niewystarczający. Z tego kryzysu Watykan szybko się nie podniesie.