Jest sukces. Będziemy mieli Patrioty, chociaż tarcza chwilowo nie powstanie. Minister Sikorski załatwił to z Hillary Clinton. Tylko po co? I czy nas na nie stać? Jeden zestaw kosztuje od 1 do 3 mld zł. Bush obiecał nam dwa takie zestawy, ale żeby zwiększyć nasze bezpieczeństwo, potrzebujemy ich przynajmniej kilkanaście. Kryzys sprawia, że Amerykanie chętniej sprzedadzą nam rakiety niż rok temu. Bo Obama tnie budżet Pentagonu i sektor zbrojeniowy nie będzie miał dość rządowych zamówień. Ale my też mamy kryzys. Jaki jest sens w dającej się przewidzieć przyszłości wydawać grube miliardy na militarne zabawki? I – ujmę rzecz brutalnie – jaki jest sens teraz zawracać tym sobie i pani Clinton głowę?
Gdyby to minister Klich pytał o rakiety swego amerykańskiego kolegę, tobym się nie dziwił. Ale szefowie dyplomacji mają dziś ciekawsze, bardziej aktualne tematy, które nam wciąż dziwnie umykają.
Za miesiąc zbierze się w Londynie grupa G20, która ma zdecydować o nowej architekturze światowej gospodarki oraz światowych instytucji nadzoru i regulacji. Nas w Londynie nie będzie. Mogę zrozumieć, że polska dyplomacja zajęta zabiegami o członkostwo w NATO i Unii przegapiła powstanie tej grupy w 1999 r. Ale dlaczego potem odpuściliśmy zabiegi, by do niej dołączyć? Hiszpanom udało się to przed szczytem w Waszyngtonie. My zaspaliśmy, bo zajmowaliśmy się bitwą krzesełkową prezydenta z premierem.
W październiku (to już za pół roku) w Kopenhadze odbędzie się konferencja klimatyczna, która zdecyduje o nowych standardach ekologicznych. To też nie będzie tylko puste gadanie. Mogą tam zapaść decyzje o zasadniczym znaczeniu dla polskiej gospodarki. Zwłaszcza że Obama stawia na zieloną gospodarkę i chce odbudowywać budżet m.in. w oparciu o gigantyczne opłaty za emisję zanieczyszczeń. Amerykanie będą naciskali, by cały świat poszedł w tym kierunku. I mają w Europie potężnych sojuszników. To dotyka naszej racji stanu.
Polska dyplomacja i polityka zagraniczna jest dziś dużo lepsza niż dwa lata temu. Ale nie dość dobra. Zwłaszcza jak na trudne, a może przełomowe czasy. Zamiast poprosić Amerykanów o pomoc w sprawie G20, zamiast szukać zbliżenia w niebywale kosztownych sprawach ochrony klimatu, demonstrujemy fascynację zabawkami, na które nas nie stać i które niewiele w naszej sytuacji zmienią. To demaskuje nasze mentalne uwięzienie w poprzedniej epoce. Jakbyśmy nie zauważyli, że epoka Busha przeszła do historii, a zaczęła się epoka Obamy. I że różnica nie polega tylko na tym, kto mieszka w Białym Domu.