Kulisy dyplomacji
Porwanie polskiego geofizyka w Pakistanie - jak pracują dyplomaci?
Gdyby w Karaczi działał konsulat RP, a konsulem był konsul wykonujący rutynowe obowiązki, który tam wcześniej rzeczywiście pracował, to jako dobry i znający wszystkich, których trzeba znać, wiedziałby także, który z gangów w Karaczi wie, co trzeba o porwaniu Polaka. Narkotyki produkują biedni chłopi w Afganistanie, przejmują surowiec talibowie, którzy z tego finansują swoją wojnę. Przedstawiciele ich rodzin, kontrolują wysyłkę narkotyków przez port w w Karaczi, m.in. do Turcji i dalej. Na wiadomość o tym, że Pusztuni porwali polskiego geofizyka, konsul zapytałby „swoich" gangsterów, kto dokładnie porwał i czego chce.
Golf z prezydentem
Konsulowie wykonują taką pracę, w której utrzymuje się znajomości nie tylko z aniołami. Ale konsulatu w Karaczi już nie było, bo go zlikwidowano dla oszczędności. Wiedząc ze swoich źródeł, z kim rozmawiać o ratunku dla polskiego obywatela, konsul informuje ambasadora, który skoro jest ustosunkowany w Polsce, to jest także ustosunkowany w kraju urzędowania. Ambasador po otrzymaniu informacji wysyła szyfrogram do Warszawy, a sam telefonuje do prezydenta Zardariego i pyta - co robisz dziś wieczorem. Szyfrówka trafia do zwierzchnika ambasadora, który musi mieć dostęp do informacji tajnych, a nie ma gwarancji, że tak było. Gdyby ambasador grywał w golfa z Zardarim, bo takie są między innymi nieformalne obowiązki ambasadora, to miałby jego prywatny telefon, bo zwykłą drogą ambasador dostaje się do najważniejszych polityków w kraju swego urzędowania po paru tygodniach przez protokół dyplomatyczny. Ale ambasador nie mógł zadzwonić, ponieważ był w Polsce, w sanatorium. Szefem placówki w takim razie jest charge d'affaires, ale urzędnik w tej randze nie jest przedstawicielem głowy państwa i całego rządu, a tylko ministra spraw zagranicznych. Urzędnik w takiej randze może zatelefonować co najwyżej do sekretarki.
Mijają tygodnie, porywacze coraz bardziej niecierpliwią się brakiem innej reakcji niż ta, że „nie rozmawia się z porywaczami". Oczywiście, że nie rozmawia ani premier, ani minister, ale może rozmawiać dyrektor krakowskiej „Geofizyki". W oparciu o informacje z polskich placówek wysyła do Pakistanu umyślnego, że chce się spotkać na neutralnym gruncie z kimś, z kim warto rozmawiać o dalszej współpracy w zakresie badań geofizycznych. Jeśli do spotkania dochodzi, powiedzmy w Genewie, Pakistańczycy dowiadują się, że w skałach u podnóża Himalajów i Hindukuszu nie ma ropy i gazu, natomiast mogą występować inne surowce energetyczne o dużo większej wartości niż gaz i ropa razem. Nasza ekipa dysponuje mapami terenów i wie, gdzie należy wiercić, żeby dokopać się - powiedzmy - do rudy uranowej. Ale najlepszym znawcą problemu jest Piotr Stańczak, który odpowiednio zinterpretuje wam mapy i zrobi to najchętniej w Krakowie, więc przywiedzie go do Polski i weźcie przy okazji walizkę pieniędzy na pokrycie wszystkich związanych z tym kosztów. Jeżeli natomiast nie interesuje was, gdzie jest ruda uranowa, to może zainteresuje to waszych ulubionych sąsiadów.
Tymczasem do Islamabadu z misją specjalną jedzie ambasador Zenon Kuchciak, który kiedyś uratował z rąk porywaczy czeczeńskich pięciu Polaków. Jedzie trochę za późno, bo pani minister Fotyga straciła zaufanie do dyplomatów, którzy nauczyli się czeczeńskiego i języków tureckich w MGIMO, uczelni dyplomatycznej w Moskwie. Mimo że amb. Kuchciak był wcześniej dyplomatą OBWE w Tadżykistanie, Chorwacji i gdzie tam jeszcze, mimo że był ambasadorem w Uzbekistanie i to za czasów ministra Geremka, czyli niedawno, mimo że był także szefem Obrony Terytorialnej Kraju, to wysłano go dopiero wtedy, kiedy okazało się, że nikogo już nie ma. Pojechał dla „wzmocnienia placówki" z listem pochodzącym z najwyższego szczebla do prezydenta Zardariego. Kiedy wreszcie tam dotarł, usłyszał zapewne - co mi pan głowę zawraca jakimś geologiem, kiedy mnie zabili żonę (Benazir Bhutto) i co ja mam zrobić?
Za późno
Wywiad wojskowy, jeśli istnieje po panu ministrze Macierewiczu, wchodzi za pośrednictwem swoich ludzi „w terenie" w kontakty z tymi kolegami z branży z innych krajów, którzy teren znają lepiej, niż my. Są to Indusi i przede wszystkim Chińczycy. Przecież Chińczycy uratowali swoich dwu porwanych w Pakistanie inżynierów. Jasne było, że trzeba z nimi rozmawiać. Ambasador Kuchciak pojechał do Pekinu. Może trochę za późno, zresztą w Pekinie mamy chyba ambasadora?
Kiedy - jak słyszeliśmy na konferencji prasowej w MSZ - zrobiono wszystko, co można, by ratować Polaka, właśnie podcinano mu gardło. Wiadomość o tym, gdzie szukać ciała, podała agencja Itar-Tass. W Pakistanie najlepiej poinformowany jest Reuter. A lokalne media często są tylko pośrednikami w kontaktach między porywaczami a rodakami porwanego i własnymi władzami. Dlaczego więc Itar-Tass? Bo - to ciągle hipoteza - Rosjanie nie lubią Radosława Sikorskiego. A z drugiej strony - każdy, kto był w Afganistanie w czasie sowietyzowania tego kraju wie, do czego są zdolni. Zwierzchnicy pracowników Itar-Tass wiedzą, że Afganistan to popisowy rejon ministra Sikorskiego. Kiedy więc w Afganistanie są wojska NATO a Sikorski ubiega się o funkcję sekretarza generalnego NATO, to - jak mówił w Kanadzie Aleksander Jakowlew do Michaiła Gorbaczowa - pacziemu my sami siebie dołżny uriezat jajca?