Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Neda: nowe imię rewolucji

Kobiety w Iranie

Lila Ghobady Lila Ghobady
Dlaczego nie głosowałam w tych ostatnich wyborach w Iranie, moim ojczystym kraju? Bo ukamienowaliby mnie tam, obojętne, kto byłby prezydentem!

Mnie, kobiecie z Iranu, potrzeba byłoby wielkich zmian, abym mogła uwierzyć, że zmiana prezydenta istotnie przyniesie poprawę i zapewni mi podstawowe prawa, należne mi jako istocie ludzkiej.

Byłam jedną z wielu Irańczyków, którzy nie zagłosowali w tej ostatniej elekcji - czy raczej selekcji. Zbojkotowaliśmy te lipne wybory w naszej ojczyźnie i wcale nas nie zdziwiły wyniki głoszone przez główne media - i w Iranie, i za granicą.

Ten marionetkowy rząd nigdy nie brał pod uwagę pragnień ludności i działał jedynie w interesie tych wybranych, którzy zawiadują więzieniem, jakiemu na imię Iran. Oszustwo, kłamstwo i hipokryzja - to specjalność religijnych demagogów, którzy inscenizują tę farsę mającą wykazać, iż Iran jest krajem demokratycznym.

Z całego serca popieram powstanie moich sióstr i braci w kraju, ale sądzę, że wybór Musawiego w miejsce Ahmadinedżada w niczym nie pomógłby Irańczykom, a jedynie wydłużył jeszcze o cztery lata dzieje tego reżimu, terroru i ucisku, jaki przybrał nazwę Islamskiej Republiki Iranu. Poparcie, jakim zdaje się cieszyć Musawi, bierze się tylko stąd, że Irańczykom nie dano prawdziwej możliwości wyboru, nie mieli też od 30 lat prawdziwej demokracji. Zaoferowano im jedynie wybór między większym i mniejszym złem.

Fakty, tylko fakty

Oto kilka faktów, na dowód tego, że czekałoby mnie ukamienowanie - niezależnie od tego, kto zostanie prezydentem.

  • Jako kobieta, której mąż odmówił rozwodu, gdy uciekłam z kraju i przybyłam do Kanady, uchodzę w Iranie za jego żonę do końca moich dni. Nie ma znaczenia, że od lat już żyję z dala od niego, że w moim nowym kraju przeprowadziłam rozwód i związałam się z innym mężczyzną. Według irańskiego prawa i konstytucji, opartych na jak najsurowszej wykładni praw islamskich, jestem nadal jego żoną i narażam się na ukamienowanie za cudzołóstwo, gdybym kiedykolwiek wróciła do Iranu. Jako kobieta nie mam w Iranie prawa rozwieść się z moim mężem, jemu natomiast przysługuje przywilej poślubienia jeszcze trzech kolejnych kobiet, bez konieczności rozwodu ze mną. Tak wygląda sytuacja niezależnie od tego, czy prezydentem byłby Ahmadinedżad czy Musawi.
  • Jako dziennikarka i filmowiec nie mogłabym, pracując w Iranie, przekroczyć swego rodzaju czerwonej linii. Za tą linią znajduje się wiara, respekt dla Najwyższego Przywódcy oraz okrutnie niesprawiedliwe przepisy tradycyjnego prawa islamskiego obowiązujące w moim kraju. Nie byłoby mi wolno o nich pisać ani domagać się równych praw. Nie byłoby mi wolno jawnie robić filmów takich, jakie po kryjomu kręciłam 12 lat temu: na temat losu kobiet zmuszonych do prostytucji i o innych bolesnych problemach społecznych Iranu. W gruncie rzeczy nie wolno by mi było zrobić żadnego filmu bez pozwolenia i ocenzurowania przez irańskie ministerstwo kultury. Gdybym to wszystko spróbowała robić w Iranie jawnie, przepadłabym bez wieści, torturowano by mnie, zgwałcono i wreszcie zabito tak jak wiele innych kobiet - dziennikarek, autorek filmów czy działaczek w Iranie. Do tych ofiar należy także Zahra Kazemi, irańsko-kanadyjska fotoreporterka, którą brutalnie torturowano i zamordowano za próbę fotografowania i publikowania okrucieństw popełnianych przez reżim w Iranie.
  • Gdybym urodziła się w islamskiej rodzinie i później nawróciła na jakąś inną wiarę albo gdybym była osobą niewierzącą i w związku z tym nie stosowała się do surowych islamskich reguł moralnych, uznano by mnie za niewierną. Napiętnowanie jako niewiernej skończyłoby się publicznym zamordowaniem mnie, najpewniej przez ukamienowanie. Obojętne, kto byłby prezydentem Iranu.
  • Zostałabym publicznie wychłostana, zgwałcona w więzieniu, a być może nawet stracona albo ukamienowana, gdybym sprzedawała swoje ciało, aby wyżywić rodzinę. Wiele nieszczęśliwych irańskich kobiet, zwłaszcza samotnych matek, jest zmuszonych sprzedawać się po kryjomu, gdyż nie przysługuje im żadna pomoc społeczna w Iranie - kraju tak bogatym, ale głęboko niesprawiedliwym. Nawet tak prosta rzecz, jak miłość, jest tam przestępstwem, jeśli łączy dwoje ludzi niezwiązanych węzłem małżeńskim w myśl islamskiego prawa. A co dopiero, gdy owocem takiej miłości jest przychodząca na świat nowa ludzka istota! Dziecko z takiego związku uchodziłoby za bękarta i zostałoby mi zaraz odebrane, a mnie wymierzono by sto batów natychmiast po porodzie. Obojętne, kto byłby prezydentem Iranu.
  • Niezależnie od tego, kto byłby prezydentem Iranu, odmówiono by mi możliwości studiów na wyższej uczelni, pracy w administracji państwowej i udziału w działalności politycznej, gdybym wyznawała bahaizm. Byłoby wówczas tak, jakbym wcale nie istniała. Natomiast gdybym była chrześcijanką, żydówką, wyznawczynią zoroastryzmu czy choćby nawet muzułmanką, ale zaliczającą się do sunnitów, byłabym powszechnie uważana za wartą o połowę mniej od szyity.
  • Zniknęłabym bez wieści i mogłabym zostać znaleziona martwa, gdybym pisała, domagając się moich podstawowych praw jako kobieta i jako intelektualistka, niemająca nic do powiedzenia w polityce (nawet w „reformatorskim" gabinecie Mohamada Chatamiego nie zasiadała ani jedna kobieta). Taki spotkałby mnie los, gdybym nadal próbowała krytykować władze i wytykać im fakt, iż choć Iran jest - pod względem posiadanych bogactw - jednym z najbogatszych krajów na Ziemi, to jednak 70 proc. mojego ludu żyje w biedzie, a to z powodu korupcji panującej wśród rządzących oraz ich hojnego wsparcia dla różnych beneficjantów poza granicami Iranu - od fanatycznie muzułmańskiego Hezbollahu w Libanie po komunistyczne władze Wenezueli. Nasz rząd w ten sposób nawiązuje sojusze z całym światem, podczas gdy w Iranie mnóstwo dzieci kładzie się spać głodnych. Małe dziewczynki muszą się prostytuować na ulicach Teheranu, Dubaju czy nawet Chin - po to tylko, aby utrzymać się przy życiu.
  • Niezależnie od tego, kto byłby prezydentem Iranu, jako kobieta nie mogłabym zostać sędzią ani nawet wystąpić w sądzie jako świadek. A to dlatego że - według islamskich sądów - świadectwo kobiety warte jest tyle, co pół świadectwa mężczyzny. Niezależnie od mego stopnia wykształcenia, sąd uznawałby mnie tylko za pół człowieka, a moje zeznanie za mniej wiarygodne od zeznania mężczyzny - niezależnie od jego wykształcenia i tego, co by sobą reprezentował.
  • Zostałabym wychłostana, gdybym nie zakryła głowy i całego ciała zgodnie z obowiązującymi islamskimi regułami dotyczącymi ubioru. Nawet gdyby złapano mnie z odkrytą głową tylko na prywatnej imprezie rodzinnej, na weselu czy u przyjaciół w mieszanym towarzystwie, zostałabym ukarana za to „przestępstwo". Jeszcze gorszy los spotkałby mnie, gdybym została przyłapana na piciu alkoholu. I nie miałoby znaczenia, że np. jestem osobą niewierzącą, która uważa, że nie dotyczą jej przepisy islamu. Zostałabym surowo ukarana, wychłostana i zgwałcona w więzieniu jeszcze przed rozprawą w sądzie. Obojętne, kto byłby prezydentem Iranu.
  • Niezależnie od tego, kto byłby prezydentem Iranu, zostałabym zabita, gdybym otwarcie przyznała się do homoseksualizmu. Odmówiono by mi wszelkich praw, jako że homoseksualizm w Irańskiej Republice Islamskiej uchodzi za jeden z najcięższych grzechów. Uznano by mnie za zbrodniarkę i zabito, ponieważ „w Iranie nie ma żadnych homoseksualistów!". Jest to dziwne, gdyż niektórzy spośród moich przyjaciół w Iranie są gejami - ale ukrywają się z tym w obawie przed egzekucją.
  • Obojętne, kto byłby prezydentem Iranu, opozycyjni irańscy działacze żyjący na emigracji - tacy jak ja i wielu innych - nie zostaną wpuszczeni do Iranu. Służby specjalne na usługach reżimu zatrzymałyby mnie na lotnisku i kazały podpisać list przepraszający za moją opozycyjną działalność. W wypadku odmowy zostałabym zatrzymana. Pozbawiono by mnie podstawowych praw obywatelskich, nazwano szpiegiem i osadzono w więzieniu, gdzie czekałyby mnie tortury, gwałty i egzekucja. Wszystko to stałoby się niezależnie od tego, kto byłby prezydentem Iranu.

System wyzysku i korupcji

Taki jest Iran. Tak wygląda życie pod rządami ajatollaha Chameneiego i jego zbirów. Żadna zmiana nie jest możliwa, jak długo władzę w Iranie sprawują autokratyczni, fundamentalistyczni despoci religijni, którzy dyktują prawa tego kraju. Tam nie było prawdziwych wyborów. Kandydaci są dobierani i sprawdzani przez centralne władze duchowne. To imitacja swobodnego procesu wyłaniania kandydatów i wolnych wyborów - zasługująca jedynie na miano farsy. Nie ma takiej możliwości, aby osoba świecka, wyznająca zasady wolności, pluralizmu i demokracji, kochająca swój kraj, mogła zostać kandydatem do objęcia urzędu prezydenta (lub jakiegokolwiek innego urzędu) w Iranie.

Dwanaście lat temu przechodziliśmy podobny okres. Ulubieńcem zachodnich mediów został wtedy Mohamad Chatami, którego nazywano wówczas „reformatorem". Potrafił pięknie przemawiać na temat wolności słowa, praw obywatelskich i dialogu pomiędzy kulturami. Ale kiedy został prezydentem, zdławiono studencki ruch protestu - tych właśnie studentów, którzy na niego głosowali. Wielu z nich zabito, wielu poddano torturom, inni przepadli bez wieści. Znikali gdzieś artyści, pisarze i inni intelektualiści, lub też znajdowano ich zamordowanych w tajemniczych okolicznościach przez „nieznanych sprawców". Łagodnie przemawiający prezydent Chatami, którego Zachód tak kochał, nigdy nie spróbował powstrzymać tej fali przemocy i nigdy nawet nie okazał współczucia tym, którzy go wcześniej poparli. Zamiast tego zadeklarował publicznie, że jego obowiązkiem jest respektować życzenia Najwyższego Przywódcy, ajatollaha Chameneiego, i chronić islamski reżim. Obecnie uciemiężone, młode pokolenie Irańczyków, pełne zapału, powtarza ten sam scenariusz. Popierają Musawiego, który jest przyjacielem Chatamiego. To smutne, że w mojej ukochanej ojczyźnie historia powtarza się tak szybko. Ludzie w Iranie mieli dość ubóstwa, niesprawiedliwości, korupcji i międzynarodowej kompromitacji z powodu wygrażającego, antysemickiego, podburzającego do wojny kretyna, jakim jest prezydent Ahmadinedżad. Dlatego woleli wybrać mniejsze zło: Musawiego zamiast Ahmadinedżada. Jednakże gdy wybory tak naprawdę ograniczają się do selekcji, możliwość wyboru jest iluzją. Musami jest częścią islamskiego reżimu, z całym jego bezprawiem i ze wszystkimi okrucieństwami.

Prawda jest taka, że w Iranie od 30 lat nie było wolnych, demokratycznych wyborów. Gdyby Musawi został wybrany, nie dokonałby żadnych zmian. I to nie dlatego, że nie miałby dość sił (jak twierdzili zwolennicy Chatamiego podczas jego kadencji na urzędzie prezydenta) - ale dlatego że tak naprawdę nie wierzy on w demokratyczne państwo, o czym świadczy jego rodowód i cała dotychczasowa kariera. Dał się poznać w fanatycznych, dyktatorskich czasach władzy ajatollaha Chomeiniego i jest zwolennikiem takich właśnie autokratycznych rządów. Nie powinniśmy zapominać, co Chomeini w jednym ze swych porewolucyjnych przemówień powiedział o demokracji. A mówił on wtedy: Nawet gdyby wszyscy ludzie w Iranie powiedzieli „tak", ja i tak powiedziałbym „nie", gdybym uważał, że to nie przystoi Islamskiemu Narodowi.

Nie zapominajmy też, że Musawi był premierem Iranu w latach 80., kiedy to przeszło dziesięć tysięcy więźniów politycznych stracono po trzyminutowych procesach, będących parodią wymiaru sprawiedliwości. Był on częścią irańskiej dyktatury przez ostatnie 30 lat. Gdyby nią nie był, nie pozwolono by mu przede wszystkim kandydować. W wolnym, demokratycznym kraju ktoś taki jak Musawi, zanim stanąłby w szranki wyborcze, powinien znaleźć się na ławie oskarżonych i ponieść odpowiedzialność za tysiące miłujących wolność więźniów politycznych, których zlikwidowano w czasie, gdy on był premierem Iranu.

Wystarczy krótkie spojrzenie na polityczną biografię Musawiego, by się przekonać, że był on zajadłym poplecznikiem Chomeiniego i jest twardogłowym fanatykiem, całkiem podobnym do Ahmadinedżada i innych członków reżimowej elity. Jego rządy jako premiera były jednym z najbardziej mrocznych okresów w dziejach Republiki Islamskiej, jeśli chodzi o cenzurę i łamanie praw człowieka. Jak ktokolwiek był w stanie uwierzyć, że Musawi - tak zrośnięty z tym systemem wyzysku i korupcji - naprawdę pragnie reform?

Dlatego właśnie postanowiłam zbojkotować te wybory, podobnie jak wielu innych Irańczyków. Jednak wielu Irańczyków, którzy bojkotowali poprzednie wybory, tym razem postanowiło zagłosować, z powodu głębokiej odrazy, jaką w nich budził Ahmadinedżad. Rozumiem ich stanowisko, ale uważam, że dla irańskiego społeczeństwa nie ma lepszej opcji, jak obalenie islamskiego reżimu. Stanowczo popieram ruch protestu przeciw obecnej na każdym kroku dyktaturze i przemocy, jaka kładzie się cieniem na życie w moim kraju. Chcę krzyczeć razem z moimi rodakami: Precz z dyktatorami! Precz z mordercami! Precz z brutalnym uciskiem i wszystkimi, którzy mu służą! Niech żyje wolny Iran!

© Lila Ghobady, www.banoufilm.blogspot.com

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną