Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Panie na linie

Niemki walczą o przywileje

Fot. Joerg Mueller/Vision/Forum Fot. Joerg Mueller/Vision/Forum
Niemki, tak jak Polki, domagają się przywilejów dla kobiet w życiu publicznym. A w Niemczech już wiadomo, że sam parytet nie wystarczy.

Wyniki badań potwierdzają, że firmy kierowane damską ręką mniej cierpią w czasach kryzysu. Kobiety, w odróżnieniu od mężczyzn, niechętnie podejmują ryzykowne decyzje. Specjaliści od zarządzania dorzucają, że męski sposób prowadzenia interesów – podsycanie rywalizacji i zamiłowanie do hierarchicznych struktur, ścisła kontrola i autorytarne wydawanie poleceń, ma w efekcie więcej wad niż styl kobiecy, stawiający na współpracę, komunikację i dostosowywanie zadań do zainteresowań pracowników.

 

To wszystko jednak bardziej teoria niż praktyka. W centralach władzy niemieckiej gospodarki kobiet jest jak na lekarstwo, ich udział w zarządach koncernów wynosi niecałe 2 proc. Dlatego Petra Ledendecker, szefowa zrzeszenia niemieckich kobiet biznesu, domaga się wprowadzenia parytetu płci. Nie jest w tym osamotniona, a zbliżające się wybory do Bundestagu uaktywniły polityków, którzy spieszą z różnymi pomysłami.

Szef SPD Franz Müntefering wystąpił z koncepcją, by do 2013 r. zapewnić kobietom 40 proc. miejsc w zarządach niemieckich koncernów. Postulat został uroczyście zapisany w programie wyborczym socjaldemokratów, którzy – w przypadku wygranych wyborów – mają zabiegać o to, by stosowny zapis znalazł się w przygotowywanej obecnie ustawie o równych szansach zawodowych.

Ale koalicja natychmiast skrytykowała projekt. Koledzy z CDU zaproponowali, by zamiast narzucać gospodarce ustawowe regulacje, socjaldemokraci przyjrzeli się najpierw własnym szeregom i przypilnowali, aby w takim właśnie procencie podzielić się władzą z kobietami. Wszak już od 20 lat w SPD obowiązuje parytet w obsadzie partyjnych stanowisk.Poza tym ustawowe zapisy często mijają się z życiem, tak jak obowiązująca od 2002 r. ustawa, która miała ułatwić kobietom zajmowanie kierowniczych stanowisk w urzędach federalnych. Pomysł był prosty: w sytuacji, gdy do konkursu stają kobieta i mężczyzna o takich samych kwalifikacjach, konkurs automatycznie wygrywa kobieta. Ustawa okazała się niepotrzebna: kobiety i tak wygrywają, są po prostu lepsze od mężczyzn.

Kariera albo/i dziecko?

Przede wszystkim Niemcom potrzebne są przepisy, które zniwelują lęk przed macierzyństwem – to opinia Ursuli von der Leyen, minister ds. rodziny z ramienia CDU – kojarzonym z alternatywą: kariera albo dziecko. Z powodu obaw przed utratą pracy co czwarta absolwentka wyższej uczelni w Niemczech pozostaje bezdzietna. Urlopy wychowawcze powinny być zatem adresowane w równym stopniu do obojga rodziców, a gęsta sieć żłobków, przedszkoli i całodziennych szkół winna stać się oczywistością. Na razie są to jednak tylko ambitne plany, oceniane zresztą cierpko przez partyjnych kolegów.

Rzeczywistość oddają raczej opublikowane w kwietniu badania niemieckiego Panelu Społeczno-Ekonomicznego. Przedstawiony w nich wzorzec kariery kobiecej i męskiej potwierdza, że kobiety utrzymują się na kierowniczych stanowiskach krócej niż mężczyźni. W wieku 25–35 lat, a więc w czasie, gdy zakładają rodziny i rodzą dzieci, oddają pola swoim męskim rówieśnikom. Mężczyźni mają zdecydowanie większe szanse na utrwalenie swojej pozycji w zawodzie i awans również i z tego powodu, że damska konkurencja jest po prostu w tym czasie zajęta czym innym.

37-letnia Manuela po paru latach pracy w hamburskiej agencji reklamowej miała dość wysiadywania nad projektami do późnej nocy. Zarabiała bardzo dobrze, ale równie dobrze zarabiał mąż. Byli jednak tak zajęci swoimi karierami, że niemal się nie widywali. – Z robieniem kariery jest podobnie jak z poznawaniem coraz to nowych adoratorów. W pewnym momencie masz dość – mówi Manuela. Zdecydowali się na potomstwo tym chętniej, że obowiązujący w Niemczech od dwóch lat zasiłek za urodzenie dziecka jest szczególnie korzystny dla takich par jak oni, pracujących i dobrze zarabiających.

Manuela wychowywała małego Tima przez rok, jej mąż Michael zmieniał małemu pieluszki przez kolejne dwa miesiące. Tyle że Michael wrócił na swoje dotychczasowe miejsce pracy, a Manuela nie. Zaczęła pracować najpierw na trzy czwarte, a później na pół etatu. Wkrótce okazało się jednak, że firma nie jest zadowolona z jej pracy, bo Manuela nie jest wystarczająco dyspozycyjna. Ponieważ jednak mąż awansował i zaczął zarabiać jeszcze więcej, Manuela złożyła wymówienie. Zaczęli myśleć o drugim dziecku.

Według statystyk ponad połowa niemieckich matek nie wraca do zawodu, zostają w domu na co najmniej 6 lat, choć takiej życiowej perspektywy życzy sobie jedynie 6 proc. kobiet. Żłobków jest jednak ciągle niewiele, a na stałą pomoc babć nie ma co liczyć, nie dają się tak wykorzystywać jak ich polskie rówieśnice. Dlatego trzy lata po urodzeniu pierwszego dziecka niecałe 20 proc. młodych kobiet wraca do pracy. W dodatku większość z nich pracuje w niepełnym wymiarze. Rozwiązanie to pozwala lepiej godzić obowiązki rodzicielskie z pracą, ale jest zabójcze dla kariery.

Silvana Koch-Mehrin, liderka niemieckich liberałów w Parlamencie Europejskim, wyznała dziennikarzom, że kiedy po urodzeniu dziecka zdecydowała się na szybki powrót do pracy, wyczuła niechęć ze strony partyjnych współpracowników. Niewypowiedziany zarzut brzmiał: oto wyrodna matka, która dla kariery opuściła własne maleństwa. Wówczas zdała sobie sprawę, że żaden mężczyzna w podobnej sytuacji nie zostałby uznany za wyrodnego ojca i nie musiał wyjaśniać, że wybrał zarówno rodzinę jak i karierę.

Zmieszane z wdziękiem 

Niemki na menedżerskich stanowiskach konfrontowane są dodatkowo z dominacją męskich układów. Tak przynajmniej stwierdziło 70 proc. z 500 przepytanych kobiet, absolwentek wyższych uczelni, zajmujących kierownicze stanowiska. Wie coś na ten temat Heide Simonis, która przez 11 lat, do 2005 r., była premierem rządu w Szlezwiku-Holsztynie z ramienia SPD. W książce „W męskim towarzystwie. Moje życie w polityce” opowiedziała o swoich doświadczeniach.

Przyznała, że przyjęła reguły obowiązujące w świecie polityki zdominowanym przez mężczyzn, łącznie ze specyficznym sposobem komunikacji, polegającym na mieszance wdzięku i bezczelności. Tak jak i jej partyjni koledzy poświęciła się całkowicie karierze, zaniedbując męża, profesora ekonomii Udo Simonisa, na którego zrozumienie i lojalność mogła jednak liczyć. Bezdzietna, ceniona za kompetencje i cięty język specjalistka od finansów, zaczęła robić błyskotliwą karierę w Bundestagu, a jednak w pewnym momencie dotarła do ściany. Zrozumiała, że brakuje jej kontaktów, które zawiera się co prawda w oficjalnych okolicznościach, ale pielęgnuje w zaciszu gabinetów i klubów.

Wyciągnęła wnioski i gdy zjazdy czy zebrania partyjne dobiegały końca, a koledzy nie spieszyli do żon i dzieci, tylko zasiadali do nieoficjalnych rozmów między sobą, Simonis dosiadała się do nich.

Dyplom ku przestrodze 

W męskim świecie przeważają tzw. Seilschaften, układy na kształt grupy wspinaczy, którzy podążają w górę, połączeni wspólną liną (Seil) – to jej spostrzeżenie. Męskie układy mają strukturę pionową, podczas gdy kobiety lepiej czują się w kontaktach pozbawionych hierarchii, o charakterze sieciowym, gdzie większe znaczenie mają zdolności komunikacyjne.

O ile mężczyźni mają za sobą wielowiekowe doświadczenia we wzajemnym, pragmatycznym wspieraniu się dla tzw. sprawy, to tej umiejętności kobiety dopiero muszą się uczyć. By temu zaradzić, niemieckie businesswomen stworzyły sieciowe kluby z terminarzem stałych imprez i roczną składką. Są one miejscem zawierania przydatnych znajomości, zatrudniają trenerki, które uczą, jak asertywnie walczyć o stanowiska. Zbierają oferty pracy, organizują spotkania z doświadczonymi menedżerkami. Chcą przekonywać kobiety do większej odwagi przy wyborze typowo męskich zawodów – inżyniera, technika, mechanika – które dają większe szanse zawodowego awansu.

Andrea z Essen nie jest jednak przekonana o słuszności podobnych aspiracji. 45-letnia gospodyni domowa z dyplomem inżyniera uważa się za ofiarę swoich emancypacyjnych dążeń sprzed lat. Zawsze miała smykałkę do matematyki i dlatego zdecydowała się na studia elektrotechniczne. Chciała robić karierę w nietypowym dla kobiety zawodzie i w końcu dopięła swego. Nie liczyła się jednak z tym, że przyjdzie jej pracować wyłącznie w męskim i nieprzychylnym jej towarzystwie.

Jej koledzy nie byli inżynierami, ale mieli za to wieloletnią, zawodową praktykę, a na dodatek – zgodnie z taryfowym wynagrodzeniem – mniejszą od niej pensję. Dzień po dniu wykazywali jej, że nie ma czego szukać w męskim fachu. Doszła do wniosku, że zdobędzie ich akceptację tylko wówczas, gdy będzie od nich lepsza oraz przestanie się kompromitować swoją niewiedzą na temat piłki nożnej. W jednym i drugim poniosła klęskę, po roku uciekła w macierzyństwo. Po kolejnych nieudanych próbach odnalezienia się w swojej specjalności powiesiła swój inżynierski dyplom na ścianie – córkom ku przestrodze.

 

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną