Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Hucuł wraca na konia

Ukraińscy górale w kryzysie

Kosmacz, cerkiew Kosmacz, cerkiew Natalia Gańko
Fala krachu z Wall Street dotarła na Huculszczyznę. Przed kryzysem Ukraiński góral ratuje się więc pierwotną i samowystarczalną gospodarką.

Pluje sobie w brodę Hucuł, który złamał starą zasadę: pieniądze trzymaj w chałupie, nie u obcych, w banku. Inwestuj w konia, krowę, a najlepiej w pole. I niech cię Bóg broni przed kredytem. Nie wszystkim się udało. Pracownica Priwat Banku w Worochcie (4 tys. mieszkańców, przedwojenne uzdrowiska, cerkiew i nieczynny polski kościół) prowadzi zeszyt z kolorowymi rubrykami. Przy nazwiskach ptaszki, obok kwoty: 15, 20, 50 hrywien. Z tych wpłat czasami uskłada się miesięczna rata. Czasami.



Liczba zalegających to tajemnica bankowa. Przed kryzysem bank dawał pożyczkę pod zastaw domu. Teraz nie daje. Ściągalność długu utrudnia brak dochodów. Jak wygląda egzekucja płatności? Najpierw bank prosi. Mija czas i po wezwaniach sądu teoretycznie wchodzi wykonawcza służba, komornik. Ale co bank ma robić z tymi chatkami bez dojazdów, bez wygód, gdzieś w siołach pod lasem. Rekwirować konie, pługi, a może huculskie dywany?

Taras Szot, etnograf, lwowianin: – Kto wziął i nie ma z czego oddać, to po prostu wypnie się na banki. Przeczeka kryzys na własnym chlebku z bryndzą. Jak zabraknie na paliwo, wyciągnie konia ze stajni.

Żywot Hucuła

Na Huculszczyźnie trochę się wygina słynna linia Huntingtona, o której piszą historycy. Wyznaczona przez wielką schizmę z 1054 r. nałożyła się później na granice II Rzeczpospolitej i dziś wyznacza linię między cywilizacją zachodnią z gospodarką rynkową a prawosławną z ekonomią sterowaną przez państwo. Huculszczyzna stoi nad linią Huntingtona w rozkroku. Bo Huculi kolorową ofertę komercyjnych banków skonsumowali jak świąteczny jarmark. Do pożyczek wystarczał dowód osobisty, spłatę miały zapewnić saksy w Polszy, Italii i Germanii. Przeszkodził globalny kryzys. W biedzie Huculszczyzna stawia na samodzielność. Na małą ekonomię: dom – rodzina. O dużą ekonomię niech martwi się państwo. Huculi śmieją się, że Ukraina jest jak legenda Ołeksia Dobosza, huculskiego Robin Hooda, którego wielkość polegała na tym, że kradł podobno tylko po to, żeby rozdawać.

– Prędzej spalę chałupę, niż oddam złodziejom z banku – mówi Iwan z miasteczka Kuty (5 tys. mieszkańców, galicyjskie wille w ruinie, ratusz z wieżą, której grozi zawalenie). Iwan nie podaje nazwiska, bo mu wstydno. Stoi pod płotem na głównym deptaku wsi Kosmacz, na ziemi postawił akordeon, gdzie przyczepił fotografię drewnianej krytej papą chałupki, tonącej wśród świerków: wywoławcze 20 tys. dol., jest sotka (hektar) ziemi, woda ze studni. Iwan mówi, że sprzedaje, aby spłacić pożyczkę, za którą wybudował nowy dom dla córki. – No, i co mi zrobią, mam mieć 100 dol. na poniedziałek, ale skąd wezmę?

Iwan żyje z naprawiania starych akordeonów, czasami dorabia na budowach. Teraz interes stoi jak łyżka w maselnicy. Po drugiej stronie drogi na drucianej siatce otaczającej połyskującą w słońcu cerkiewkę Mikola Iwanowicz rozwiesza kolorowe huculskie dywany, klnie pod nosem, bo próbuje się tych dywanów pozbyć od ośmiu lat, dostał ich ciężarówkę w ramach ostatniej pensji i odprawy za 20 lat pracy na stanowisku kontrolera jakości w Fabryce Dywanów w Kutach. – Nie wytrzymali my konkurencji z Turcją. Potem taniej robiły Chiny. A huculskie najlepsze, wełna naturalna, kolor nie do sprania. Dziś po 200 hrywien za metr kwadratowy. Do tego doszło, że w kryzie (kryzysie) my Hucuły dostajemy w dupę od Azji? – opowiada.

Na scenę globalnego biznesu Huculi weszli po raz pierwszy przez tzw. szosę Krattera, zbudowaną przez Austriaków na dzikim terenie, przejętym w drodze drugiego zaboru Rzeczpospolitej. W hermetyczność Huculszczyzny wkradły się wtedy szybkie pieniądze za sprzedaż ziemi. Górale przepijali beztrosko zarobek (połonin i tak każdy miał po horyzont). Kolej Lwów–Stanisławów–Kołomyja–Czerniowce powstała w 1865 r. Już chyba pociągiem przyjechał Stanisław Szczepanowski, odkrył złoża ropy naftowej w Słobodzie Rangurskiej. W 1918 r. odzyskana niepodległość skłoniła Polaków do śmielszych inwestycji w Huculszczyznę. Sanatoria, stacje klimatyczne w Kutach, Worochcie, Kosowie i Delatynie do dziś stoją, tyle że w ruinie.

W latach 30. Antonii Ossendowski w książce „Cuda Polski” aktywa Huculszczyzny tak szacował: 170 niedźwiedzi, 200 wilków, 80 rysi i 3600 jeleni. Chwalił Lasy Państwowe za plany ukrócenia wyzysku Hucułów przez tzw. kieronów – zarządców, którzy mieli tę wyższość nad góralami, że potrafili liczyć. Mimo społecznikowskich akcji Huculi nie byli za bardzo beneficjentami rozwoju własnego regionu. Folklor, śpiew, stroje i dialekt rusiński przyjezdni traktowali jak krajobraz, wody mineralne, drewno i ropę, czyli dobra wspólne.

Kryzysowe czasy

W 1939 r. eksploatację Huculszczyzny zaczął okupant sowiecki. Oporni kolektywizacji Huculi lądowali na Uralu. Prywatną własność zachowali tylko ci w niedostępnych górach. Reszta na własność miała skrawek pola wokół domu, na szerokość pługa. Uprawa zaczynała się więc już u progu każdej chałupy (tak jest w wielu miejscach do dzisiaj). Jedna rodzina – jedna krowa. Konie, składowa tożsamości huculskiej, podlegały bezwzględnej konfiskacie.

Pamiętam koniec tego koszmaru – mówi pani Olga, Hucułka ze wsi Jasina. – Moi rodzice po 10 latach wrócili z wywózki za odmowę pracy w kołchozie. Wyniszczeni byli, ale na państwowe nie poszli. Wyczekali rozwału Sojuza i razem z resztą Hucułów ruszyli po odbiór mienia. Ludzie brali traktory, brony, koryta, sprzęt kołchozowy. Potem ruszyli po ziemię. Każdy tyle, ile potrzebował. Mówiło się odtąd–dotąd moje. Tyle starczy.

W 1991 r. Ukraina proklamowała niepodległość. Okazało się, że razem z sowiecką administracją, która zwiała do Moskwy, zniknęły też ruble z kont obywateli, huculskie oszczędności życia. Dorobek straciła wtedy Anna Warcabiuk Prokopiewna. Dziś ma 95 lat, mieszka w jednym z 36 siół należących do wsi Kosmacz. Drewniana chatka z przeszklonym gankiem, 6 km przez las do bitej drogi, wokół drzewa, ośnieżone Gorgany. – My się nauczyli wtedy – mówi pani Anna – żeby pieniądze trzymać w chałupie, żadnej władzy nie ufać. Jak kto odłożył i mu się już nie mieściło w worku, to złoto kupił, żółtego zęba zrobił. Taka lokata.

Pani Anna w uśmiechu pobłyskuje złotem, przeżyła męża, jeździł za robotą po całej Ukrainie, potrafił wszystko. Ona, jak każda Hucułka, pracowała w domu. Tkała, wyszywała, szyła soroczki – koszule, które przy kołnierzu i rozciętym dekolcie mają haft. Rękodzieło za Sowietów skupowała Dzierżawna Robota, odpowiednik polskiej Cepelii. – Wozili to po całym ZSRR, a może i nawet do Polszy – mówi z dumą. – Wypłata za Ruskich była punktualnie co miesiąc, starczało. Za Ukrainy naliczyli mi emerytury 400 hrywien, a i to nie zawsze czeka na poczcie. Człowiek zdechłby, gdyby nie krówka, kilka owiec i hektar ziemi. Są kartoszki, ogórcy, pomidorcy, cebula, po mężu oszczędności, oczywiście w zielonych.

Od przeszło pół wieku dolar to huculski azyl walutowy. Zresztą cała Ukraina jeszcze w czasach ZSRR liczyła w rublach, ale ufała amerykańskim zielonym. Nie zmieniły tego reformy gospodarcze wywołane pomarańczową rewolucją w 2004 r. i przyjęcie Narodowej Strategii Rozwoju Regionalnego, która miała wprowadzić Ukrainę z silną hrywną do Unii Europejskiej pod hasłem: „Silne regiony – bogaty kraj – szczęśliwi ludzie”.

Górale się nie nabrali, mieli swój rozum, a ten podpowiadał, że bezpieczeństwo dają tylko własne oszczędności – mówi pani Natalia ze sklepu w centrum wsi Kosmacz (klocek z płyty, drewniane półki, kawa Jacobs z sacharem parzona za kotarą). – Pamiętam w marcu tego roku panikę we wsi, jak dolar zaczął spadać. Tu większość zarabia na robocie w Poznaniu, u pani w domu, na strojce (na budowie), przy sprzątaniu, w hurtowni owoców.

Przywożą, zamieniają na dolary, bo tylko tak liczy się za domy, ziemię, za dobę hotelową w szpitalu państwowym. Dolar w 2008 r. kosztował mniej więcej stałe 5 hrywien. A tu nagle zaczął tanieć. – Ludzie tak się wystraszyli, że w marszrutki, auta i do miasta, sprzedawać – wspomina pani Natalia. – Sama sprzedałam, co miałam, a następnego dnia dolar podskoczył do 10 hrywien. W Kosmaczu żałoba. Zszedł mi z półek cały alkohol.

Teraz pani Natalia po sklepowym utargu wnioskuje, że ludzie uciekają na swoje. Najpierw przestali kupować cukierki i różowy papier toaletowy, ale teraz to wielu w ogóle do sklepu nie zagląda, mają wszystko w chlewiku, sadzie i w polu. W maju wszyscy wsadzają do ziemi kartoszki. Taka gorączka kartoszkowa. Dzieciarnia zarywa lekcje, bo sadzi.

Zaradni Górale

Huculszczyzna radzi sobie w kryzysowych czasach. Mieszkanka miasteczka Jaremcze (ośrodek turystyczno-uzdrowiskowy, z 40-proc. bezrobociem), pani Olga ma na głowie odświętną chustę, jedzie na wesele. Zamiast wystawnych prezentów wiezie domowy wypiek. Zaraz wsiądzie do sędziwego busa marki Mercedes (bilet 3 hrywny). W środku już trwa spór o cenę za przewóz. – W zeszłym tygodniu płaciłem 1,5 – narzeka dziadek w walonkach, przepasany pasiastą plastikową torbą, pełną zieleniny świeżo wyrwanej z grządki. – Nie dam więcej. – To Piotrze Piotrowiczu trzeba wysiąść – mówi bileterka wychylona nad głowami pasażerów ułożonych w busie jak ogórki w słoiku. Do dziadka dołączają inni: „Tak, damy półtora, tyle co zwykle”. Bileterka: – To ja się będę tak samo z wami targować na bazarze o chleb dla dzieci, o mleko. Cisza. Nikt jednak nie dopłaca, busik rusza krętą górską drogą, podmytą przez powódź.

Drogi nikt nie naprawia i nikogo to nie dziwi. Kryzys. Naczelnik Wnutrich Dzieł (spraw wewnętrznych) z Kołomyi nie chce, żeby tytułować go z nazwiska, tłumaczy: – Dostaliśmy z Kijowa pewne subsydium, ale za małe, żeby remont realnie zobaczyć. W jego biurze na dawno niemalowanej ścianie wisi przekrzywiona wielka mapa Ukrainy. W pokoju tłok, z sąsiednich pokojów nadciągają urzędnicy, pytają gościa z Polszy, czy to prawda, że Poliaki, co stracili pracę, dostają pomoc od państwa? Jeszcze dwa lata temu czuć było, że Ukraińcy są nafaszerowani płynącą z rosyjskojęzycznych kanałów telewizyjnych antyunijną propagandą. W pociągu ukraińskim obdarowywano chlebem ze słoniną: masz, w Ewrosojuzie tak już nie pojesz. Teraz na każdym kroku: w Polszy lepiej, Ewropa pomaga. Dba o ludzi.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną