Artykuły

Diament z krainy lwów

Krwawe klejnoty

Numer 08.2017
Dystrykt Kono w Sierra Leone. Na tutejszych polach diamentowych pracuje się w strasznych warunkach. Dystrykt Kono w Sierra Leone. Na tutejszych polach diamentowych pracuje się w strasznych warunkach. AFP / EAST NEWS
Gdy w bardzo biednym kraju w grę wchodzą bardzo duże pieniądze, nie ma raczej szans na historię z happy endem.
MCT
Ten diament waży 106 karatów (ponad 20 gramów). Prezydent kraju pokazał go w telewizji. Ale czy naród będzie coś z tego miał?AP/EAST NEWS Ten diament waży 106 karatów (ponad 20 gramów). Prezydent kraju pokazał go w telewizji. Ale czy naród będzie coś z tego miał?

Miał wielkość pięści. Pomarańczowy w czerwone cętki, które wyglądały jak kropelki oleju palmowego. Znaleźli go górnicy z Sierra Leone. Już mieli go wyrzucić. Nie był podobny do drogich kamieni, jakie zwykle znajdowali. Okolica słynie z diamentów o największej przejrzystości i najwyższej jakości na świecie. Ten jednak był tak wyjątkowy, że na wszelki wypadek zanieśli go do miejscowego handlarza. – Jego mina przekonała mnie, że znaleźliśmy coś wyjątkowego – mówi reporterowi „New York Timesa” wielebny Emmanuel Momoh, pastor i jednocześnie inżynier kierujący zespołem górników, którzy znaleźli klejnot.

Dziwne znalezisko okazało się jednym z największych diamentów odkrytych kiedykolwiek w Sierra Leone – ma w przybliżeniu 106 karatów. Szacunkowa wartość to 50 mln dolarów. Decyzja Momoha, by przekazać diament rządowi Sierra Leone zamiast sprzedać go po cichu handlarzom, rozpętała burzę w kraju, w którym skorumpowani urzędnicy nie cieszą się zaufaniem obywateli.

Dziesięć lat wojny

Sierra Leone pozwala górnikom sprzedawać na własną rękę diamenty do pewnego rozmiaru, ale wymaga od nich, by oddawali większe kamienie państwu, by samo mogło je odsprzedać. Teoretycznie zysk ze sprzedaży i tak trafi do znalazcy, pomniejszony o podatek. Ponieważ jednak nikt tu nie ufa urzędnikom, górnicy sprzedają diamenty – zarówno małe, jak i duże – na czarnym rynku.

W mediach społecznościowych rozpętała się dyskusja o pastorze Monohu i jego znalezisku. Jedni wychwalają go za oddanie diamentu, bo przecież pieniądze pójdą na odbudowę skrajnie biednego kraju, zniszczonego przez wojnę domową i epidemię eboli. Inni uważają, że musiał być szalony, powierzając go państwu, które tak niewiele robi dla obywateli. Sprawa nabrała takiego rozgłosu, że skłoniła prezydenta kraju, Ernesta Bai Koromę, do wygłoszenia orędzia w telewizji. – Uważam, że ten diament powinien zostać sprzedany jawnie, a my mamy prawo znać jego wartość. Wtedy można określić, co należy się państwu, a co górnikom – mówił, pokazując klejnot.

Nie bez powodu diamenty zwane są w tym regionie krwawymi klejnotami. Lokalni watażkowie wykorzystują je bowiem do finansowania wojen, które wyniszczają Afrykę Zachodnią. Dziesięcioletnią wojnę domową w Sierra Leone, która zakończyła się w 2002 roku i pochłonęła 50 tysięcy istnień ludzkich, rozpoczęli rebelianci, którzy twierdzili, że uwalniają kopalnie diamentów od zagranicznej kontroli. Miliony ludzi opuściło swe domy, uciekając przed konfliktem, w którym udział brały nawet dzieci. Gospodarka zupełnie się załamała – a mówimy o kraju, gdzie w niektórych rejonach diamenty po prostu leżą na ziemi. Wojna się skończyła, a warunki w kopalniach uległy pewnej poprawie, ale branża wciąż pogrąża się w korupcji. Powszechny jest też przemyt klejnotów do innych krajów.

Znalezisko ludzi Momoha nie jest pierwszym wielkim kamieniem szlachetnym, który pojawił się w Sierra Leone, ani też pierwszym wzbudzającym kontrowersje. W 1972 roku, zaledwie kilka lat po uzyskaniu przez Sierra Leone niepodległości, górnicy znaleźli diament o masie 968,9 karata. Nadano mu nazwę Gwiazdy Sierra Leone i sprzedano za 2,5 mln dolarów jubilerowi z Nowego Jorku. Według Komisji Prawdy i Pojednania, utworzonej po zakończeniu wojny domowej, cena była skandalicznie niska, a i tak zyski ze sprzedaży zniknęły w tajemniczych okolicznościach, prawdopodobnie w kieszeni ówczesnego prezydenta.

Momoh jest pastorem małego zboru w Kono we wschodniej części kraju. Dodatkowo pracuje jako sprzedawca orzeszków ziemnych. Posiada także licencję na eksploatację niewielkiego pola diamentowego, gdzie kieruje robotami od sześciu lat. W Sierra Leone właściciele ziemi, w której znajdują się kamienie szlachetne, powinni mieć licencję na ich wydobywanie. Ponieważ jednak trudno ją uzyskać i bywa bardzo droga, więc często współpracują z przedsiębiorcami takimi jak Momoh, by korzystać z ich uprawnień. Ci mają prawo do prawie całego wydobytego bogactwa, płacąc posiadaczom terenu ustalony procent.

Mimo to górnicy i właściciele licencji także otrzymują bardzo niewielkie wynagrodzenie za swoje znaleziska, które są wynikiem niezwykle ciężkiej pracy. Warunki w kopalniach są straszne, a drążąc szyby, trzeba wydobyć tony ziemi. Prymitywne wykopaliska często się zawalają, powodując śmierć lub ciężkie obrażenia górników.

Państwo okrada górników, a górnicy okradają państwo. Na wszystkim zarabiają przemytnicy

Gdy już uda się znaleźć diament, górnicy są tak zdesperowani, by jak najszybciej dostać za niego pieniądze, że często godzą się na sprzedanie go znacznie poniżej wartości rynkowej. W Kono, największym w kraju rejonie wydobycia diamentów, większość handlarzy to cudzoziemcy z Libanu, Gwinei, Gambii czy Mali. Władze uważają ich za przemytników wywożących z Sierra Leone diamenty bez zapłaty podatków. – Cała branża zdominowana jest przez cudzoziemców. To oni zniechęcają górników do przekazywania diamentów państwu, żeby je odkupić i przeszmuglować za granicę – mówi „New York Timesowi” Paul Saquee, gubernator Tankoro w Kono.

Kamieniem w znalazcę

Z kolei górnicy i posiadacze licencji oskarżają rząd i lokalnych urzędników o to, że zatrzymują dla siebie zyski ze sprzedaży diamentów, jednocześnie przyjmując łapówki od firm zagranicznych. W 2003 roku pewien górnik znalazł kamień, który miał być wielkim diamentem. Wieść rozeszła się po kraju, rozbudzając oczekiwania, że pieniądze z jego sprzedaży przeznaczone zostaną na tak potrzebną infrastrukturę. Jednak państwowi eksperci orzekli, że kamień to inny minerał – korund. Wielu obywateli było przekonanych, że rząd kłamie, by zatrzymać zyski dla siebie.

Kiedy więc górnicy w Koyadu, małej wiosce na wschodzie Sierra Leone, znaleźli kamień, przekazali go Momohowi, by zapewnił rzetelną ekspertyzę. Pastor w towarzystwie górników udał się do libańskiego handlarza, który miał opinię uczciwego kupca. Potwierdził on, że to ogromny diament. Momoh chciał zawiadomić szefa lokalnej administracji, ale wówczas w kantorku kupca wybuchła kłótnia. Ten bowiem uważał, że należy zachować znalezisko w tajemnicy, by ludzie, którzy go dokonali, mogli znaleźć nabywcę i wziąć pieniądze, nie płacąc państwu haraczu.

Po wielu godzinach kupiec i pastor zgodzili się, żeby zjawiska nie ukrywać, tylko zawiadomić sołtysa. Przedstawiciele rządu umieścili kamień w skarbcu banku centralnego, Momoh otrzymał zaświadczenie, że jest jego właścicielem. Niedługo potem jednak państwo ogłosiło, że „kamień jest dobrem narodu, a zysk z jego sprzedaży zostanie przeznaczony na potrzeby kraju”. Rzecznik rządu, Alhaji Ajibu Jalloh, zapewnia, że nikt nie obrabuje pastora ani górników. Momoh jednak ma obawy. – Oczywiście, że chcę przyczyniać się do rozwoju kraju, ale nie zamierzam być na starość biedakiem – powiedział reporterowi „NYT”.

na podst. The New York Times, Daily Mail, The Independent

14.04.2017 Numer 08.2017
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną