Amerykanie najpierw wycofali się z kurdyjskiej części Syrii, a potem wrócili, żeby pilnować tamtejszych pól naftowych. Jest tylko jeden szkopuł − instalacje są praktycznie bezużyteczne.
Konwój amerykańskich pojazdów opancerzonych ruszył z łopoczącymi na wietrze gwieździstymi sztandarami w kierunku pola naftowego Rumeilan na północno-wschodnim krańcu Syrii.
Na miejscu, po obu stronach drogi kiwają się wysokie żurawie pompowe. Dym z małych rafinerii wznosi się w niebo, a z wież tak zwanych pochodni, które służą do spalania gazu ziemnego, uwalnianego podczas wydobycia ropy, stale strzelają płomienie. Cały krajobraz usiany jest słupami linii energetycznych, a ciężarówki z cysternami krążą w tę i z powrotem po usianej dziurami autostradzie.
22.11.2019
Numer 24.2019