Premier Donald Tusk, jak się zdaje, na razie opanował kryzysową sytuację w partii. Nie przypadkiem podczas sobotniego posiedzenia Rady Krajowej właśnie słowo „przywództwo” padało z jego ust tak często. Wyborcę obchodzi jednak rozliczenie z rządzenia i wizja przyszłości. „Chcę państwa przekonać, że mój rząd przeprowadza głębokie reformy. Być może jednym z podstawowych grzechów mojej ekipy jest to, że nie potrafimy się z nimi przebić do opinii publicznej” – napisał premier w pierwszym z dwóch artykułów opublikowanych w „Gazecie Wyborczej”. Adresat tej ofensywy jest wyraźny – przede wszystkim sfrustrowana inteligencja, znużona polityką małych kroków, niedostatkiem liberalizmu, niepodejmowaniem wielkich wyzwań. Także ludzie młodzi, którym Tusk poświęca w swoim drugim artykule w „GW” sporo miejsca. Najwyraźniej swoje zrobiły sondaże, pokazujące wyraźną erozję tej części elektoratu Platformy oraz ofensywa na młodsze pokolenie ze strony PiS.
W kwestii „głębokich reform” Tusk jest jednak uparty. Broni polityki drobnych kroków, które w sumie, jego zdaniem, powodują wielką zmianę. Broni także odmiennego niż kiedyś widzenia przez siebie liberalizmu („ideału młodości”), gdyż materia rządzenia oraz ogólna sytuacja uczą innego, bardzo pragmatycznego, spojrzenia na rzeczywistość. „Jak każdy jestem też z wiekiem bogatszy w doświadczenia i dziś wiem, że człowiek jest ważniejszy niż jakakolwiek idea czy doktryna” – napisał w drugiej części swojego prasowego exposé, w której kreśli zadania na przyszłość.
Dla nowego planu Tuska ważne jest, czy odnajdzie język, którym jeszcze raz potrafi przekonać wystarczająco dużą grupę wyborców, że jest przywódcą na niepewny czas, zważywszy na zamęt i chaos rodzące się w różnych częściach świata. Że zapewnia Polsce stabilność, gwarantuje politykę odpowiedzialną, nawet jeśli czasem mało efektowną, i że – co najważniejsze – rzeczywiście rozumie wyzwania stojące przed Polską, to, co sam określa jako „trzecią falę nowoczesności” (po procesie powojennej industrializacji i demokratyzacji po 1989 r.), na której Polska musi popłynąć i to aktywnie żeglując.
Platforma postrzegana jest jako anty-PiS, a Tusk nieustannie podkreśla, że podstawowym polskim podziałem jest spór cywilizacyjny i kulturowy między PO i PiS. Jest jednak pewne novum. Tym razem proponuje spojrzeć na PiS nie tylko jak na partię straszącą służbami, scentralizowanym i czasem opresyjnym państwem, ale podejmuje dyskusję z wizją PiS, gdzie centralnym pojęciem jest naród jako zagrożona wspólnota. Musi się ona nieustannie bronić przed naporem, także kulturowej, nowoczesności, chcącej nas zdominować Europy, wyzwań globalnych, aby zachować narodową godność, polskość w stanie czystym.
O tym chętnie i często rozprawia Jarosław Kaczyński, co zresztą przywołał w swojej publikacji w „Rzeczpospolitej”, mającej być w zamierzeniu ironiczną, wręcz pogardliwą polemiką (bo przecież Tuska Kaczyński poważnie traktować nie może) z tezami premiera. Zabawne, że prezes PiS pisze o „wójcie Tusku”, a sam Tusk powtarza o wadze polityki i poprawy jakości życia na szczeblu gminnym. Widać tu różnice perspektyw. Tusk postanowił skierować się ku politycznemu pozytywizmowi, oddając pole symboliki i ideologicznych emocji przeciwnikom.
Antypisowskie paliwo, rozumiane tak jak w 2007 r., rzeczywiście się powoli kończy; obóz PiS jest już dobrze okopany na swoich pozycjach, dlatego Tusk przenosi spór na inny poziom, właśnie kulturowo-cywilizacyjny, zakotwiczony, w jego ujęciu, w każdej gminie w Europie. Chce zwykłego, może nudnego, europejskiego państwa; PiS natomiast żąda specjalnego statusu oraz stałych dostaw szacunku od bliższych i dalszych sąsiadów Polski.
Za chwilę utoniemy w propagandzie związanej z rocznicą Smoleńska, a potem w kampanijnej wrzawie, które mogą w sporej części zatopić propozycje Tuska. Bo na razie jest to przedstawiony z impetem, ale tylko plan, a do wyborów jest ponad siedem miesięcy. Odzyskiwanie mocno nadszarpniętej wiarygodności bywa procesem trudnym. Ta wiarygodność jest ważna zwłaszcza w partnerskim związku, a takiego związku z elektoratem – jak powiedział niedawno POLITYCE – chce Tusk. Pytanie tylko, czy wyborcy nie wolą emocjonalnego romansu. Tusk trochę ryzykuje, ale widocznie uznał, że nie będzie grał na boisku PiS i mecz przenosi, symbolicznie, na swoje orliki. Może rzeczywiście Tusk nie ma nic przeciw temu, by być, z czego naśmiewa się prezes Kaczyński, wójtem Polski.