Monstrualny mur, którym 13 sierpnia 1961 r. władze enerdowskie otoczyły Berlin Zachodni, był pierwszym tak drastycznym dowodem klęski radzieckiego komunizmu w konfrontacji z Zachodem. Wprawdzie to ZSRR, a nie USA, wystrzelił w kosmos pierwszego sztucznego satelitę i pierwszego człowieka, ale mieszkańcom swego imperium nie potrafił zapewnić ani swobód obywatelskich, ani zachodniego standardu życia. Na styku obu systemów, w podzielonych Niemczech, ludzie zagłosowali nogami – kiedy jeszcze było można, 3 mln mieszkańców NRD przeniosło się na Zachód.
Dla milionów Niemców budowa muru berlińskiego była tragedią osobistą i rodzinną. Dla społeczeństwa niemieckiego polityczną traumą. A dla zachodnioniemieckich polityków początkiem terapii szokowej. Burmistrz Berlina Zachodniego Willy Brandt, widząc cichą zgodę mocarstw zachodnich na budowę muru, jako pierwszy zrozumiał, że bez uznania NRD i granicy na Odrze i Nysie nie ma mowy o uczynieniu muru bardziej przepuszczalnym. Stąd niemiecki historyk Heinrich-August Winkler łączy uznanie polskiej granicy w 1970 r. z otwarciem muru w 1989 r. Mur NRD nie uratował, ale wola jego obalenia okazała się katalizatorem polsko-niemieckiej wspólnoty interesów.