Archiwum Polityki

Kupą, mości panowie!

Flaga w kupie ukarana” – informuje „Gazeta”. Sąd Apelacyjny uznał, że TVN ma zapłacić nałożoną przez KRRiT maksymalną grzywnę blisko pół miliona złotych za to, że uczestnicy jednego z programów wetknęli miniaturki polskich flag w atrapy psich kup. Sędzia uznał to za szarganie wartości, których symbolem jest flaga i godło. Ciekawe, jak Wysoki Sąd dostaje się do pracy, chyba w lektyce, a nie slalomem pomiędzy psimi kupami.

W komentarzu Ewy Siedleckiej czytamy, że sąd nie musiał wymierzać tak słonej grzywny, mógł upomnieć TVN. Też tak sądzę, ponieważ sprawa nie jest jednoznaczna. Sąd niższej instancji był innego uznania, uznał, że intencją sprawców (Kuba Wojewódzki, Marek Raczkowski, Krzysztof Stelmaszyk) nie była profanacja, tylko protest w ważnej społecznie sprawie. Chciałoby się, żeby nasza flaga była symbolem kraju czystego, sprzątanego, po którego ulicach można chodzić z podniesionym czołem, zamiast z głową pochyloną, patrząc pod nogi, stąpając jak po polu minowym. W Polsce czysta jest tylko flaga. Nie można nawet wprowadzić podatku, za który można by sprzątać po psach, bo elektorat nie pozwoli, a władza stoi przed czworonogim elektoratem na tylnych łapach albo merda ogonem. Polska jest bardziej sprofanowana przez to, że jest obsr..., a właściciele psów po nich nie sprzątają, niż przez niefortunny happening w telewizji. Rezultat jest taki, że sprawcy happeningu są winni, a właściciele psów pozostają bezkarni. W Polsce pies może narobić na wszystko, a satyryków i telewizję prowadzi się na krótkiej smyczy.

Wyroki sądowe, przeprosiny, ugody stron publikowane w prasie to moja ulubiona lektura.

Dziwię się, że w obronie „Wojewódzkiego i innych” nie ukazał się jeszcze żaden list zbiorowy w obronie wolności słowa ani kontrlist w obronie flagi. Obrońcy wolności słowa często podpisują listy zbiorowe w obronie osób pozwanych o zniesławienie, zwłaszcza jeśli są to osoby bliskie im politycznie i ideowo. Ich bohaterem jest m.in. Jarosław Marek Rymkiewicz, który w wywiadzie dla „Gazety Polskiej” powiedział, że redaktorzy „Gazety Wyborczej” są „duchowymi spadkobiercami Komunistycznej Partii Polski” i że „pragną, żeby Polacy wreszcie przestali być Polakami”. „RYMKIEWICZ SKAZANY ZA SŁOWA” – brzmiał tytuł artykułu „Rzeczpospolitej”. „Za słowa” – czyli, jak rozumiem, za niewinność. Po tym, jak socjolog Andrzej Zybertowicz został skazany za napisanie, jakoby Michnik powtarzał: „Ja tyle lat siedziałem w więzieniu, to teraz mam rację”, redaktor naczelny „Rz” Paweł Lisicki przekazał rzecznikowi praw obywatelskich list otwarty w obronie wolności słowa. Wśród sygnatariuszy byli m.in. pp. Lisicki, Migalski, Semka, Tekieli, Terlikowski i Ziemkiewicz. Na to „Wyborcza” opublikowała list otwarty „Przeciw kłamstwu”, który podpisali m.in. pp. Borejsza, Celiński, Cimoszewicz, Cywińska, Frasyniuk, Krynicki, Niesiołowski, Obirek, Środa, Wajda i cała plejada innych.

W tym drugim liście kluczowe jest zdanie: „Kłamstw o innych ludziach bezkarnie rozpowszechniać nie wolno i tylko to stwierdził sąd. Nie ma to nic wspólnego z ograniczaniem wolności słowa (...) lecz z obroną prawa do kłamstwa, oszczerstwa i pomówienia”. Jako autor z niejakim stażem mogę stwierdzić, że każdą myśl można wyrazić i każdą osobę pobić, nie stosując ciosów poniżej pasa, wymyślania od komunistów lub faszystów ani grzebania w życiorysach do trzeciego pokolenia wstecz. Jarosław Rymkiewicz miał okazję przekonać się, jak bolesne są inne metody, kiedy pełnomocnik powoda przypomniał mu o jego rodzicach i młodości.

Obrońcy wolności słowa często protestują przeciwko kierowaniu polemik prasowych na drogę sądową. Kiedy dziennikarz lub redaktor, a już zwłaszcza znany i wpływowy, oddaje sprawę do sądu, mówią, że przecież ma swoją gazetę, może odpowiedzieć na piśmie, dyskutujmy, polemizujmy, możemy się różnić, ale nie zaraz biec do sądu. Przenoszenie sporów z prasy do sądu ogranicza jakoby debatę publiczną. Kilka lat temu „Dziennik” zamieścił całą lawinę głosów krajowych przeciwko przenoszeniu sporów do sądu. „Adam Michnik chowa się za adwokatem. Polemiki między dziennikarzami powinny odbywać się na słowa, nie pozwy sądowe” – pisał czołowy publicysta redakcji. „To nie jest sprawa dla sądu” – mówił inny. Z wypowiedzi redaktorów zagranicznych wynikało, że w głowach im się nie mieści, żeby publicysta skarżył publicystę do sądu.

Takie głosy absolutnie mnie nie przekonują. Z pewnymi argumentami i z pewnymi autorami polemika nie ma sensu. Pozostaje sąd albo machnąć ręką. Każdy człowiek, a dziennikarze to też ludzie (choć czasami trudno w to uwierzyć), powinien mieć prawo do obrony w sądzie. Obrońcom wolności słowa, którzy kilka lat temu zamykali się w klatce przed Sejmem, broniąc dziennikarza, który ewidentnie kłamał i mimo wyroku sądowego nie chciał przeprosić, pragnę powiedzieć: Nie lekceważcie sądów, bo to często ostatnia nadzieja oszkalowanych i pomówionych. Nie idźcie tą drogą, którą szedł polityk, ostentacyjnie lekceważący sądy i niestawiający się na rozprawy, bo „był chory, miał bóle, nie mógł się stawić, miał termin w innej sprawie” itd. Jego obrońcy 19 razy nie stawiali się na rozprawy, a gdy się pokazywali, to wtedy nie było ich klienta, rzecz była ukartowana.

Zamiast kpić, że ktoś ma „wygadanego adwokata”, dużo czasu i pieniędzy na sądy, lepiej czasami ugryźć się w język, a pióro prowadzić choćby na najdłuższej, ale jednak smyczy. Miał rację znany prawnik prof. Andrzej Gaberle, kiedy pisał, że „Słowo ma zdolność zabijania oraz niszczenia, niekiedy skuteczniej niż pałka czy nóż”. Jestem tego samego zdania co znany adwokat Maciej Bednarkiewicz, który pisał kiedyś w „Tygodniku Powszechnym”: „Cieszę się z procesów”. Być może jestem czarną owcą, ale zgadzam się z mecenasem, że „każde kłamstwo podawane przez dziennikarza powinno być ścigane i piętnowane, a każdy, kogo kłamstwo dotyczy, ma prawo przeciwko niemu występować”.

Zacieram rączki, kiedy czytam Wojciecha Maziarskiego, który pyta, co zrobią obrońcy wolności słowa dla Jarosława Marka Rymkiewicza teraz, kiedy inny sąd skazał Magdalenę Środę za dosadne określenie sztandarowego programu TVP IV RP „Misja specjalna”? Choć uważam, że prof. Środa ma rację, drugiej stronie nie odmawiam prawa do poszukiwania sprawiedliwości w sądzie. A co myślę o wyroku, to inna sprawa.

Polityka 34.2011 (2821) z dnia 16.08.2011; Felietony; s. 89
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną