Kłopotliwa książka ta „Żydokomuna” Pawła Śpiewaka. Fakt, że żydokomuna pisana jest bez cudzysłowu, odbieram jako dopuszczenie tego terminu – szalenie wartościującego, silnie zabarwionego emocjonalnie – do poważnego dyskursu, choć jest pozbawiony odpowiedników w innych językach, nie ma czegoś takiego jak francuzokomuna czy turkokomuna. Wspominam o dyskursie poważnym, bo autor jest profesorem, był posłem, jest dyrektorem ŻIH, a więc niewątpliwie postacią miarodajną. Żydokomuna funkcjonuje w języku polskim jednoznacznie, podobnie jak Sowiety, bolszewia, totalitaryzm. Od kilku pokoleń jest dla części społeczeństwa symbolem zdrady, stawiania własnego, fałszywie rozumianego interesu ponad interesem kraju, który żydokomuna złożyła na ołtarzu Stalina, by z czasem stać się jego ofiarą.
Książka potwierdza dość powszechne przekonanie, że prześladowanie i dyskryminacja Żydów w XIX i XX w. skierowały część z nich w stronę ruchów lewicowych oraz rewolucyjnych, których stali się ideowymi i gorliwymi zwolennikami, a w końcu – ofiarami. Ci, którzy ocaleli z Zagłady i pozostali wierni komunie, zginęli pod gruzami systemu, który budowali, pociągając za sobą tysiące niewinnych ofiar.
Przeciętny czytelnik, niezbyt biegły w temacie, a do takich się zaliczam, znajdzie w książce wiele nieznanych sobie faktów i opinii. Autor podkreśla znaczenie rewolucji 1905 r. dla sytuacji i poglądów mniejszości żydowskiej. „Żydzi byli najlepiej wykształconą grupą narodową w całym Cesarstwie. (...) Edukacja rodziła wyższe oczekiwania. Stała za nią większa wrażliwość na niesprawiedliwość, godność ludzką, wolność. Wielu Żydów z Cesarstwa studiowało na Zachodzie, skąd przywozili wiedzę o ruchach socjalistycznych, marksizmie, anarchizmie”.