Archiwum Polityki

Tajny ojciec

Mam ochotę przyznać się i oświadczyć: „Tak, to ja jestem ojcem dziecka Anety K.”. Ileż bym uczynił dobra! Pan premier i pan prezydent, tak na ogół zatroskani i poważni, byliby radzi, że dziecko zostało poczęte jednak poza koalicją. Wicepremier byłby szczęśliwy. Cieszyłyby się ciotki rewolucji moralnej – Anita Gargas i Dorota Kania z TVP, że „tajny współpracownik okazał się na dodatek tajnym ojcem”. A historyk z IPN pan Korkuć dorzuciłby swoje: „A nie mówiłem? Pseudoautorytet, zdolny porzucić własne dziecko!”.

Notabene nie wiedziałem, że przed 30 listopada 2006 r. (data emisji „Misji specjalnej”) byłem autorytetem. Sądziłem, że jestem emerytowanym felietonistą, który wisi na cienkiej nitce u redakcyjnej klamki. Tymczasem okazuje się, że jestem kimś, i to nie byle kim, tylko wrogiem tak groźnym, jak gdybym był namaszczony przez Rzym. Ta rewelacja podbudowała moje ego, przypomniała, jak śpiewaliśmy „Dziś niczym – jutro wszystkim będziemy my”. Obecni rewolucjoniści śpiewają to samo. Oni właściwie już są wszystkim – oskarżycielami, sędziami i katami, mają wszelkie narzędzia, żeby urządzić lincz: rząd, policję, archiwa i media. „Mein Liebchen, was willst du noch mehr?”.

Nagonka daje mi jednak pewną satysfakcję – lepiej być jej celem niż uczestnikiem. Tym razem na pewno jestem po właściwej stronie. Lepiej późno niż wcale.

Trwająca obecnie rozprawa z przeciwnikami, rozlepianie na murach obwieszczeń z listą skazanych – od arcybiskupa po zwykłego śmiertelnika – mają wiele przyczyn, wśród nich kompleks niższości i kompleks winy.

Znawca najnowszej historii Europy Środkowowschodniej Timothy Garton Ash zastanawiał się, dlaczego Niemcy zamieszkali w zachodniej części RFN tak szybko, gorliwie i z niemiecką dokładnością zlustrowali swoich rodaków z byłej NRD, podczas kiedy z denazyfikacją samych siebie ociągali się kilka lat.

Polityka 1.2007 (2586) z dnia 06.01.2007; Passent; s. 87
Reklama