Naród przez trzy lata sypał kopiec Kościuszki na krakowskim wzgórzu błogosławionej Bronisławy własnymi rękami. W największym XIX-wiecznym czynie społecznym brali udział ochotnicy ze wszystkich trzech zaborów i ze wszystkich stron świata. Ostatecznie w 1823 r. usypali stożek o wysokości 34 m, najwyższy i najbardziej stromy ze wszystkich polskich kopców. Zwieńczony głazem z tatrzańskiego granitu z napisem „Kościuszce” stał się z czasem nie tylko symboliczną mogiłą bohatera i znakiem pamięci niepodległej Polski, ale też, podobnie jak Wawel, miejscem głośnych pielgrzymek i manifestacji. Jak też, może w ostatniej kolejności – wizytówką Krakowa.
Kopiec wydawał się nieśmiertelny. Pisał o nim patetycznie Żeromski i mniej patetycznie Boy-Żeleński. Pojawiał się m.in. w serialu Andrzeja Wajdy „Z biegiem lat, z biegiem dni”. O kopcu Naczelnika wielokrotnie też wspominał Jan Paweł II podczas swoich pielgrzymek do Krakowa.
Ale pomnik-mogiła zaczął się w końcu rozsypywać. Pierwsze niepokojące sygnały pojawiły się w latach 70. Wtedy do dość prowizorycznego i niepoprzedzonego szczegółową ekspertyzą remontu stożka zaangażowano wojsko. Na moment udało się zatrzymać erozję ręcznie wykonanej góry. Katastrofę budowlaną przyspieszyła niewątpliwie wielka powódź z 1997 r. Góra ziemi zaczęła pęcznieć od wody jak gąbka, pękać i osuwać się. Platforma widokowa, z której tłumy turystów podziwiały przez lata panoramę Krakowa, zaczęła chylić się ku północy i zachodowi, ku zabytkowej kaplicy bł. Bronisławy.
– Nagle uświadomiliśmy sobie, że kopiec w każdej chwili może się osunąć i nikt już nie zdoła powstrzymać tej niewyobrażalnie wielkiej masy ziemi – mówi prof. Jerzy Wyrozumski, prezes Towarzystwa Miłośników Historii i Zabytków Krakowa, przy którym istnieje Komitet Kopca Kościuszki.