W wydanych właśnie przez Noir Sur Blanc nadzwyczaj interesujących „Książkach mojego życia” Henry Miller daje na końcu spis 100 książek, które wywarły na niego największy wpływ. Epicki rozmach, egzystencjalna nadmierność i literacka pasja jakże charakterystyczne dla autora „Zwrotnika koziorożca”. 100 książek to jest bardzo dużo. Statystyczny obywatel czytający jedną książkę rocznie (zdaje się, że statystyczny obywatel czyta mniej niż jedną książkę rocznie), żeby w ogóle przeczytać 100 książek, musiałby – jak łatwo policzyć – żyć sto lat i od samego urodzenia aż do samego końca czytać. Jak stawkę podwoić i założyć, że statystyczny obywatel jest jakimś molem książkowym czytającym aż całe dwie książki rocznie, to i tak wychodzi wynik wstrząsający: pół wieku czytania. Tak – 100 książek to jest bardzo dużo, 100 książek to jest w zasadzie biblioteka. Ale zostawmy książki, bo nie tylko setka książek to jest bardzo dużo, w ogóle setka sama w sobie, że tak ryzykownie zażartuję, to jest bardzo dużo.
Powierzchowność, masowość i rozdrobnienie kultury dzisiejszej sprzyjają raczej ilości niż jakości, ale przecież jakby zapytać jakiegoś bardzo aktywnego wyznawcę, konsumenta czy nawet twórcę tej kultury, żeby podał, bo ja wiem, 100 wideoklipów, które miały na niego największy wpływ, albo 100 przebojów rockowych, które miały na niego największy wpływ, albo 100 spotów reklamowych, które miały na niego największy wpływ – byłby w kłopocie.
Maniakalnie oglądacie seriale telewizyjne, ale wyobraźcie sobie, że ktoś domaga się od was sporządzenia spisu 100 waszych ulubionych seriali. Chodzicie namiętnie do kina – spróbujcie wymienić tytuły 100 filmów waszego życia. Interesuje was życie medialnych gwiazd – zróbcie listę 100 najbardziej wziętych.