Archiwum Polityki

Karta przewlekłej choroby

Tyle Lwowa, ile pamięci. Tamtego miasta przecież nie ma, gdzie w Szkockiej Stefan Banach wpisywał do Księgi matematyczne wzory, na kawiarnianych serwetkach notował rymy poeta Henryk Zbierzchowski, w kabarecie Ul debiutował Marian Hemar, z radia płynęła Wesoła Lwowska Fala, Szczepcio i Tońcio śpiewali szlagiery Mundka Szlechtera i opowiadali dowcipy Wiktora Budzyńskiego, a gimnazjalista Stanisław Lem nie przeczuwał jeszcze, że wyprorokuje wirtualną rzeczywistość i nieliniową dynamikę chaosu. Zostały mury, place i domy. Teatralna dekoracja, pozostawiona na scenie po skończonym spektaklu. Aktorów dawno już nie ma. Ich miejsce zajęli inni, obsadzeni w repertuarze odpowiadającym nowej publiczności. Lwów to dzisiaj Lwiw, podczas gdy Lwów jest azylem dla cieni odwiedzających zaułki i ogrody dzieciństwa, przerwanej nagle młodości, im jedynie znanych adresów, okien i bram otwartych w pustkę.

Lata temu kompozytor Korcz i ja napisaliśmy piosenkę dla harcerskiego zespołu Gawęda:

Jest takie miasto, co zwie się Lwów,
O którym wolno znów pamiętać.
Nocą, na niebie srebrzysty nów
Oświetla cmentarz, gdzie Orlęta.

Nie, to nie koniunkturalizm sprawił, że sięgnęliśmy po ten temat. Wtedy nie była to komercja, oficjalny ukłon, zalecany podliz. Wydało się nam – zwyczajnie i po prostu, że o cmentarzu obrońców Lwowa (jeden z najmłodszych to czternastoletni Jerzy Bitschan) powinny śpiewać dzieci. Dzieci rosnące w czasie pokoju. Od nich zależy, by nigdy już świat nie wymagał podobnych ofiar. A te są nieuniknione, kiedy słowa zamieniają się w pociski. Mające ranić i zabijać. Historia wyprowadzona na światło dnia z mroków nienawiści staje się wspomnieniem, echem zagubionym pośród dni.

Polityka 26.2002 (2356) z dnia 29.06.2002; Groński; s. 95
Reklama