Archiwum Polityki

Podsycam moje zdumienie

Zgodnie z zapowiedzią objechałem świat w ciągu tygodnia, doprowadzając organizm do pełnego rozsynchronizowania mimo zażywanych tabletek, które miały temu zapobiec. Pierwszy etap podróży z Paryża do Hongkongu wydawał się zupełnie nie do wytrzymania, ale następny – przelot przez Pacyfik – okazał się jeszcze gorszy. Po nim odcinek z Los Angeles do Europy był już podmiejską przejażdżką.

Samoloty pasażerskie od czterdziestu lat poruszają się z tą samą prędkością, która budziła zachwyt w czasach, kiedy nie było w powszechnym użyciu ani telefonów komórkowych, ani osobistych komputerów. Dziś w psychologicznym odczuciu świat zmalał, a tymczasem szybkość ponaddźwiękowa pozostała i nic nie zapowiada, by Concorde doczekał się następców. Raz w życiu udało mi się przelecieć Concorde’em Atlantyk, po czym nie wiedziałem, co począć z niepotrzebnie oszczędzonym czasem. I z lotniska Kennedy’ego na Manhattan pojechałem metrem, budząc rozbawienie pasażerów, którzy spostrzegli na moim bagażu naklejki świadczące o naddźwiękowej podróży. Postępy technologiczne odbywają się często skokami – od czasu powstania kolei żelaznej do budowy japońskich i francuskich ekspresów minęło około stu lat, a pociągi na całym świecie jeździły mniej więcej tak samo powoli jak dzisiaj na trasie z Warszawy do Lublina. Samochód też jakby zatrzymał się w rozwoju – nie rośnie ani szybkość, ani wygoda jazdy, rośnie natomiast cena i ilość elektroniki (która – wydaje się czasem – tylko tej cenie służy).

Z perspektywy Vasco da Gamy, a nawet Julesa Verne’a objazd świata w osiem dni zamiast osiemdziesięciu jest przedsięwzięciem zawrotnym, ale też pozwolę sobie nazwać to doświadczenie bałamutnym.

Jako pasażer czuję się mocno zbałamucony poczuciem, że moja planeta kręci się jak piłka pod nogami.

Polityka 48.2002 (2378) z dnia 30.11.2002; Zanussi; s. 97
Reklama