Jacek K., którego po półrocznym przetrzymywaniu w areszcie wypuszczono bez postawienia jakichkolwiek zarzutów, ocenia dzisiaj: – To najgorsze, co mi się w życiu przytrafiło. Policja wyciągnęła mnie z mieszkania, gdzie właśnie jedliśmy z żoną kolację. Wylądowałem w celi z trzema typami, których sam wygląd powodował, że siedziałem w kącie, bojąc się poruszyć. To był koszmar, przede wszystkim dlatego, że nic złego nie zrobiłem.
Co pewien czas prasa donosi o nowych spektakularnych aresztowaniach. Ton tych informacji, podawanych za komunikatami prokuratury, wprowadza opinię publiczną w błąd, bo mówi się nie o podejrzanych, ale o sprawcach – jakby ich czyny zostały już osądzone. Brakuje podstawowej refleksji, że zarzut prokuratorski nie oznacza jeszcze wyroku, oskarżony może zostać uniewinniony.
– Aresztowanie, zwłaszcza dla kogoś, kto wcześniej nigdy tego nie doświadczył, to prawdziwy szok – potwierdza prof. Andrzej Rzepliński z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, do której wielu aresztowanych zwraca się o pomoc. – Bez przesady można powiedzieć, że wali się cały świat. Człowiekowi zabierają wszystkie osobiste rzeczy, zegarek i sznurowadła, a potem ląduje w jakiejś obskurnej celi w towarzystwie facetów, których dotychczas widywał tylko na filmach: brudnych, klnących, agresywnych. Stąd biorą się częste w aresztach próby samobójcze i samookaleczenia, które są formą protestu przeciwko sytuacji, w której aresztowany się znalazł.
Według wielu adwokatów, prokuratorzy nadużywają środka zapobiegawczego w postaci aresztu, bo traktują go jako rutynową procedurę, a nie nadzwyczajną. Nie rozumieją, jaką tragedią może być przymusowa separacja dla konkretnego człowieka, który chociaż podejrzany o przestępstwo, wciąż przecież pozostaje niewinny.