Wiedza o historii Polski jest na Zachodzie bardzo ograniczona, żeby nie powiedzieć znikoma. Sprowadza się do paru, przeważnie niezbyt pochlebnych, stereotypów (o prawdziwości stereotypów nie ma co dyskutować, gdyż z samej swojej uogólniającej natury są one zaprzeczeniem obiektywizmu): anarchia, która doprowadziła do upadku państwa; tradycyjny antysemityzm; mniemane męczeństwo żywiące narodową megalomanię; faszyzujące (to obowiązkowy termin w podręcznikach) rządy w okresie międzywojennym; nietolerancyjny katolicyzm etc. Przeciwwagę tej pejoratywnej wizji stanowią dzisiaj legendy Solidarności – ruchu społecznego, który wstrząsnął sumieniem świata i Okrągłego Stołu – porozumienia, które dało przykład i spowodowało, że przemiany w Europie Wschodniej, z obaleniem muru berlińskiego włącznie, odbyły się bezkrwawo.
Symbolem pierwszej z tych legend jest Lech Wałęsa, drugiej – Lech Wałęsa i Wojciech Jaruzelski. I oto nagle to, co świat docenił i oklaskuje, co dało Polakom wielki, historyczny atut, oni sami zaczynają opluwać i deprecjonować. Cóż to za obłęd – pytają się Francuzi. Co się dzieje?
Oczywiście, Solidarność był to wielki, masowy ruch reżyserowany przez chwilę dziejową, w którym jednostki, obojętne jak bardzo charyzmatyczne, grały tylko mniejsze lub większe role, ale nie pisały nawet scenariusza. Oczywiście Okrągły Stół był zwieńczeniem kompromisu dwóch szerokich ugrupowań mających w zapleczu jedno: establishment i środki przemocy, drugie: Kościół i potężny związek zawodowy.
Jednakże legenda nie znosi anonimowości i roztopienia w nieokreślonym zbiorowisku. Staje się nam bliska i zrozumiała jedynie poprzez losy indywidualne. Historycy mogą zasadnie dyskutować, czy epizod pojawienia się Joanny d’Arc na zamku w Chinon, a potem w Orleanie, miał rzeczywiście tak istotny wpływ na przebieg wojny stuletniej.