Archiwum Polityki

Dawid i Goliat

Od czasu do czasu docierają do mnie sugestie, że byłoby lepiej, gdybym umarł albo – jak to się elegancko mówi – odszedł. „By coś się zmieniło, musi wymrzeć to pokolenie, które widziało Zagładę” – powiedział dr Marek Edelman w dyskusji nad książką „Strach”. Pan wybaczy, Panie Doktorze, ale mam inny pogląd. Każdy z nas jest ważnym świadkiem. Jestem ocalony. Narażali się za mnie Żydzi i Polacy. Płacili Żydzi i Żegota. A moi Rodzice, którzy ukrywali się gdzie indziej, zostali przez szmalcownika wydani na śmierć. I teraz ja mam się spieszyć do odejścia? Kiedy zabraknie świadków, ton nadawać będzie następne pokolenie. Nie chciałbym, żeby to byli tylko panowie Kurtyka, Gontarczyk, Żaryn czy pogromca „Stolzmana” – p. Chodakiewicz. Krzepkie pokolenie, które kształtuje narodowo-poprawną politykę historyczną.

Notabene podobną sugestię, dotyczącą „odchodzenia”, usłyszałem 10 lat temu od pewnego dyrektora w MSZ, kiedy miałem objąć funkcję ambasadora. Dyrektorowi chodziło o to, że muszą odejść z tego świata – czyli z MSZ – wszyscy ci, których podzielił stan wojenny. Czyli zanim Polacy się dogadają – muszą umrzeć. Polacy umieją się dogadać tylko po śmierci. Najlepiej, żeby odeszły dwa pokolenia – wojenne i solidarnościowe. Jeśli chodzi o mnie, to nie zamierzam dobrowolnie skorzystać z tej sugestii. Odejście nie rozwiązuje bowiem sprawy. Na naszym myśleniu odciśnięte jest piętno, które przechodzi z pokolenia na pokolenie – od getta ławkowego przed wojną aż po dyskusję o książce „Strach” dwa pokolenia później. Dla mnie – od Davida Halberstama w 1965 r. do Jana Grossa ponad 40 lat później.

Polityka 5.2008 (2639) z dnia 02.02.2008; Passent; s. 104
Reklama