Archiwum Polityki

Chleba, Europy, islamu

Turcja chce do Europy. Czy pomoże jej w tym wyborcze zwycięstwo „emdecji” – muzułmańskiej demokracji, młodziutkiej partii, której lider nie jest jej członkiem, a prawo zabrania mu zostać premierem?

Niedobrze, że w Turcji dziewczyna, która nosi chustę, nie może iść na uniwersytet, a w Waszyngtonie, Berlinie czy Londynie może – mówi numer dwa w Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (po turecku w skrócie AKP) Abdullah Gul i zaraz dodaje: – Turcja może stać się przykładem dla innych państw muzułmańskich. Wierzymy w nasze wartości, szanujemy naszą religię i szczycimy się naszą tożsamością. Ale wierzymy też, że demokracja jest najlepszym ustrojem. Można być dobrym muzułmaninem i szczerym demokratą. Gul zatem uspokaja: jesteśmy normalną, konserwatywną partią demokratyczną i to bez uprzedzeń wobec mniejszości, jak np. wolnościowcy Jörga Haidera w Austrii.

Przyspieszone wybory parlamentarne w Turcji zmiotły ze sceny kilkanaście partii, w tym trójkę koalicjantów tworzących centrolewicowy rząd premiera Ecevita. Bülent Ecevit miał nadzieję, że dociągnie do końca kadencji w 2004 r., gdy kraj zacznie wyraźnie odczuwać dobre skutki niedawnych reform gospodarczych i politycznych. Już teraz koniunktura drgnęła, podskoczył eksport, galopująca inflacja wyhamowała.

Ale szok, jakim był wcześniejszy kryzys gospodarki i nagły wzrost bezrobocia, a także perspektywa ostrego zaciskania pasa, jeszcze nie minął, gdy 3 listopada otwarto lokale wyborcze. Nie minęło też rozgoryczenie sporami w rządzie ani powszechne poczucie, że Turcja pogrąża się w chaosie, nędzy i korupcji. Na dodatek sam premier, zbliżający się do 80 roku życia, zaczął chorować i kierował państwem z domu. Gdy pod tym pretekstem jego partnerzy w koalicji parli na przyspieszenie wyborów, usiłował ich odwieść od tego pomysłu jako aktu politycznego samobójstwa. Miał rację.

Spadkobiercy Atatürka

Ponad 30 mln Turków wygłosowało partie establishmentu od władzy.

Polityka 46.2002 (2376) z dnia 16.11.2002; Świat; s. 40
Reklama