Archiwum Polityki

Kłótnie przy kroplówce

Jeśli rząd już decyduje się pomagać stoczniom, powinien pomagać w porę

Wiosną br., kiedy w tarapatach znalazła się Stocznia Szczecińska, rząd skoncentrował się najpierw nie na udzielaniu pomocy, lecz na dążeniu do zmiany struktury właścicielskiej. W efekcie prywatna stocznia zbankrutowała, by odrodzić się w bólach i męce jako podmiot całkowicie państwowy. W Szczecinie 3400 stoczniowców oraz 4,5 tys. osób ze spółek okołostoczniowych pracuje obecnie przy 10 statkach, zaawansowanych w różnym stopniu. W zatrudniającej 11 tys. ludzi grupie Stoczni Gdynia, która pół roku temu była w sytuacji o niebo lepszej niż Szczecin, prace trwają już tylko na dwóch spośród 12 budowanych statków. Na kontynuację budowy pozostałych nie ma pieniędzy, bo stocznia kończąc statki sukcesywnie oddała bankom w tym roku 360 mln dol. kredytów, a nowych nie otrzymała. W praktyce oznacza to, że obecnie niewielka część stoczniowców efektywnie pracuje, część przebywa na przymusowych bezpłatnych urlopach, a reszta snuje się po stoczni coś tam porządkując, coś naprawiając. Strat, jakie niesie taka sytuacja, można było uniknąć, gdyby pomoc państwa nadeszła szybciej.

Po krachu Szczecina polskie stocznie produkcyjne, choćby rokowały najlepiej, bez gwarancji i poręczeń daleko nie ujadą. Dopóki nie uda się odzyskać zaufania banków. Gdynia, jeśli ma istnieć, już powinna mieć poręczenia nie na dwa statki, ale na kilka następnych, w sumie na deklarowaną latem przez ministra gospodarki kwotę 150 mln dol. Chyba że chcemy zrealizować wariant Gdynia Nowa Państwowa i zapłacić związaną z nim cenę – społeczną, gospodarczą, finansową.

Teraz mamy przed sobą obraz porażający: pacjent leży pod zakręconą kroplówką i umiera z niedożywienia, a lekarze deliberują, które narządy są chore i w jaki sposób w przyszłości je operować.

Polityka 45.2002 (2375) z dnia 09.11.2002; Komentarze; s. 19
Reklama