Archiwum Polityki

Arafat mnie zawiódł

Rozmowa z Szimonem Peresem, ministrem spraw zagranicznych Izraela

Jest pan wraz z Icchakiem Rabinem i Jaserem Arafatem laureatem pokojowej Nagrody Nobla w 1994 r. Co zostało z rozbudzonych wówczas nadziei?

Jest to wyjątkowo trudny okres, pełen frustracji i rozczarowania, które pogłębiają poczucie tragedii i braku perspektyw. Ale być może osiągnęliśmy już dno, co zmusi strony do ponownego rozpoczęcia negocjacji. Uważam bowiem, że porozumienia z Oslo w 1973 r. były dobrym początkiem i krokiem we właściwym kierunku. Bez Oslo nie byłoby szans na jakiekolwiek porozumienie izraelsko-palestyńskie. Tam Palestyńczycy przystali na to, aby przyszła mapa opierała się na granicach sprzed 1967 r., a nie na granicach z 1947 r., o których wcześniej mówiono. Nigdy wcześniej nie uznawano prawa Izraela do posiadania takiego obszaru. Dzięki Oslo bezpośrednio poznaliśmy się bliżej z osobistościami palestyńskimi. W Oslo my – Izraelczycy – zdecydowaliśmy się oddać ziemie (okupowane po 1967 r.) – w przeciwnym razie nie byłoby mowy o jakimkolwiek postępie w rokowaniach. Tam otworzyły się alternatywne drogi rozwoju gospodarczego dla Izraela i całego Bliskiego Wschodu. Od tamtej pory wiele się zdarzyło, obie strony popełniły wiele błędów, które przesunęły ostateczne rozwiązania w czasie. Ale w ogólnym rozrachunku te drobne błędy nie liczą się.

Czyli nadal dobrze ocenia pan porozumienia z Oslo?

Krytycy mają to do siebie, że prędzej czy później umierają. Pozostają dokumenty. A ostatnie deklaracje George’a Busha są w pewnym sensie kontynuacją idei zawartych w tych porozumieniach, choć pozostała jeszcze długa droga do przejścia.

W Oslo prowadził pan negocjacje z Jaserem Arafatem. Jednak ostatnio podkreślał pan, że nie jest on już partnerem do rozmów. Dlaczego?

Jednym z jego najpoważniejszych błędów było odrzucenie propozycji przedstawionej przez Ehuda Baraka i Billa Clintona w Camp David w 2000 r.

Polityka 39.2002 (2369) z dnia 28.09.2002; Świat; s. 44
Reklama