Archiwum Polityki

Lot 93

Na piątą rocznicę ataku terrorystów na USA Hollywood przygotowało dwa filmy rekonstruujące atmosferę tamtych dni. Znany z antyamerykańskiej pasji Oliver Stone przygotował „WTC” – dramat o strażakach ratujących zasypanych nowojorczyków spod gruzów wież (o filmie pisał Tomasz Zalewski w POLITYCE 33). Natomiast pracujący od niedawna w Los Angeles Irlandczyk Paul Greengrass („Krwawa niedziela”) zajął się losami pasażerów Boeinga 707, mającego uderzyć w Biały Dom. Drobiazgowa dokumentacja, jaką przeprowadził reżyser, i wybór niegwiazdorskiej obsady zaowocowały świetnym, zdumiewająco silnie odziałującym na emocje filmem „Lot 93”, który może uchodzić za pomnik wystawiony dzielności i ofiarności ludzi, którzy zginęli w katastrofie. Greengrass nie wpadł w pułapkę martyrologicznego kiczu, ominął rafy patriotycznego wyciskacza łez, poszedł drogą najprostszą – odtworzenia minuta po minucie wydarzeń na pokładzie samolotu mającego lecieć z Newark w stanie New Jersey do San Francisco, którego kurs po zabiciu pilota przez arabskich zamachowców został zmieniony. Miejsce głębszej analizy wypadków z 11 września oraz szerszej panoramy społecznej zajęła szczegółowa obserwacja zachowań zwykłych, nieprzygotowanych na tragedię ludzi, którzy uświadamiając sobie grozę własnej sytuacji, reagują spontanicznym samobójczym buntem. Dramatyczne fakty są powszechnie znane z doniesień prasowych, licznych książek na ten temat – wiadomo, jak się to wszystko skończyło. I chociaż w filmie o żadnym zaskoczeniu nie może być mowy, to, co zostało w nim pokazane, budzi dreszcz przerażenia – nieporównywalny z żadnym innym doznaniem serwowanym ostatnio przez amerykańskie kino.

Polityka 35.2006 (2569) z dnia 02.09.2006; Kultura; s. 56
Reklama