Archiwum Polityki

Niemożliwi są ci inteligenci

Gdyby wszystkie oceany, morza, rzeki, strumyki i jeziora zmieniły się w atrament, wszystkie drzewa stały się piórami, a przestwór nieba kartą papieru, i tak nie dałoby się zapisać bogactwa i odmian ludzkich życiorysów, wariantów losu tych, którzy zasłużyli na miano inteligenckich autorytetów, mistrzów, przewodników, szacownych guru... Tyle cokolwiek zmodyfikowany zapis w Księdze. Trudno zanegować jego prawdziwość. Wystarczy rzut oka na biografie choćby kilku naszych współczesnych.

Początkujący literat, znajomy Brunona Schulza, do którego przyjeżdżał na rowerze, chociaż pewnie wolałby frunąć na skrzydłach wiatru, jak bohaterowie opowiadań marzyciela z Drohobycza ocalał z Holocaustu, ukrywając się w ukraińskiej chacie. Tam, na strychu, tłumaczył poematy Majakowskiego. Tłumaczył je z pamięci i zapamiętywał, utrwalał przez wielokrotne powtarzanie: nie miał przecież pióra, ołówka, skrawka papieru. Początkujący literat stał się później niekochanym krytykiem Arturem Sandauerem Z wielu epizodów jego kariery ten okupacyjny zadziwia najbardziej. Żeby w takiej chwili bronić się przed szaleństwem dobieraniem rymów, szukaniem słów oddających patos i drwinę frazy komunistycznego poety? Niełatwo zrozumieć inteligentów. Ich wizerunek to nie zdjęcie paszportowe, tandeta masówki, notatka łapsa.

Rok 1943, Londyn. Kolejne przesilenie rządowe w emigracyjnym gabinecie. Stanisław Stroński przestaje być ministrem informacji i dokumentacji. Proponują mu synekurę. Odmawia, mimo siedemdziesiątki na karku podejmuje pracę robotnika w przemyśle zbrojeniowym. Pozostaje w fabryce aż do zakończenia wojny. On, profesor romanistyki, znany prawicowy publicysta, redaktor.

Minister z robociarza –
To bywa, to się zdarza.

Polityka 35.2006 (2569) z dnia 02.09.2006; Groński; s. 93
Reklama