Archiwum Polityki

Bez tytułu

Nigdy nikomu nie dość pochwał – szczególnie artyście. Nawet kiedy czyjaś skromność powoduje, że osobnik troszkę dziwi się czy nie dowierza pochwałom, to w gruncie rzeczy każdy twórca godzi się z miejscem na piedestale. Podobni do artystów są także politycy, którym z jednej strony nigdy nie dość pochwał, a z drugiej jednych i drugich nigdy nie opuszcza poczucie niedocenienia.

Chcąc własnym przykładem potwierdzić, co napisałem powyżej, mogę się powołać na pracę, którą praktycznie zrobił za mnie mój bardzo zdolny asystent, operator i montażysta. Za film ten, niespodziewanie, zbieram pochwały na różnych festiwalach. Sam wstydzę się chwalić dziełem, w którym jest mało mojego udziału, ale kiedy mnie chwalą, to się kłaniam. Wskazuję wprawdzie gestem zasługi współpracowników, ale w wewnętrznym rachunku myślę sobie: skoro tylu ważniejszych moich prac nie doceniono, to jednej przecenionej nie będę się wypierał.

Inną ilustracją tego samego zjawiska są pochwały, które zbieram od miłych czytelników za tytuły moich felietonów. Wstyd mi przyznać, że nie jestem ich autorem – wymyśla je ktoś w redakcji, kto się nie podpisuje, tak że nawet sam nie znam nazwiska zasłużonego współautora. Bywa, że w całym felietonie tylko tytuł jest błyskotliwy i on decyduje o tym, że ktoś zatrzymał się przez chwilę na lekturze.

Żeby nie przesadzić w skromności (co w Wielkim Poście może wyglądać na jakąś zadaną pokutę) przyznam, że w moich filmach odpowiadam sam za tytuły i choć ostatni, „Suplement”, jest krótki, co dawniej było u mnie regułą, to przedostatni „Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową”, ściągnięty z napisu na murze, ma swój samoistny żywot i albo śmieszy, albo gniewa, ale zawsze przyciąga uwagę.

Polityka 11.2002 (2341) z dnia 16.03.2002; Zanussi; s. 95
Reklama