Archiwum Polityki

Prezentuj teczki

Była kiedyś (lata pięćdziesiąte) akcja zwalczania analfabetyzmu; resztówki po II RP. Wyglądało to mniej więcej tak, że pakowano młodych i żarliwych aktywistów na ciężarówki, dowożono ich do zapadłych wioch i tam w salach władz gminnych, świetlicach, remizach strażackich odbywała się nauka. Opowiadano, że nieraz uczniowie na wieść o przyjeździe brygady nauczycieli – uciekali do lasu, kryli się w mrocznych ostępach i matecznikach. Albo inaczej – zasadzali się na profesurę w czerwonych krawatach, starając się wybić jej z głowy pedagogiczne ambicje. Agnieszka Osiecka, uczestnicząca w podobnych wyprawach, zapamiętała dziewczynkę z warkoczykami, odciągającą ją za rękę:
– Niech pani nie uczy babci czytać. Ona jest taka dobra!

W miastach wyglądało to podobnie. Zetempowcom przydzielano tych, których mieli wprowadzić w tajniki abecadła. Bywało, że po kilku tygodniach kontaktu z nieczytatym i niepisatym hegemonem, panienki i chłopcy z inteligenckich domów kapitulowali. Składając solenne samokrytyki, że nie dali rady: nadal pokutują w nich drobnomieszczańskie słabości. Ale w skali kraju Akcja przyniosła oczekiwane rezultaty. Pojawili się piśmienni i oczytani w propagandowych broszurach – zwalczeni analfabeci. Często wykształceni ponad własną inteligencję.

Dlaczego o tym wspominam? Wydaje mi się, że dopiero dzisiaj możemy obcować z efektami tamtej krzątaniny. Gdyby nie akcja „A” (tak się ona nazywała), o ileż uboższe byłyby archiwalia zgromadzone w Instytucie Pamięci Narodowej. O ileż mniej donosów znalazłoby się w teczkach udostępnianych zainteresowanym – pewnie i z protokolantami i śledczymi też byłby kłopot.

Polityka 11.2002 (2341) z dnia 16.03.2002; Groński; s. 97
Reklama