Pan premier Kaczyński był łaskaw powiedzieć, że socjalizm to był ustrój hołoty dla hołoty. „To prawda i niewiele się zmieniło”, zareagowała na to pewna moja znajoma ze starego portfela. Polemiki z szefem partii i rządu nigdy nie były moją mocną stroną, nie będę więc i teraz wstępował w szranki. Chciałbym tylko wspomnieć o kilku osobach, które miałem szczęście poznać, które żyły w ustroju hołoty, a niektóre nawet wcześniej i wywodziły się ze sfer jeszcze wyższych niż pan premier. Nie piszę tego, żeby utrzymywać, że w czasach hołoty było fajnie – wręcz przeciwnie. Pragnę ująć się za tymi, którzy byli i są fajni, w kategorii „hołota” się nie mieszczą, a wtedy przyszło im żyć.
Wybitna historyczka sztuki prof. Władysława Jaworska – wielka znawczyni malarstwa Tadeusza Makowskiego, Szkoły Paryskiej i Gauguina – przed wojną jako studentka zetknęła się z prawdziwym królem Rumunii Karolem II. Latem 1936 r. przebywała na obozie w Rumunii, a kiedy okazało się, że do zgrupowanej młodzieży wybiera się monarcha, panna Jaworska została wybrana do jego powitania. Relacja z wizyty króla i wystąpienia W.J. zaopatrzona odpowiednią fotografią ukazała się nawet w „Ilustrowanym Kurierze Codziennym”.
Młoda Jaworska przyciągała ludzi z wyższych sfer. Mieszkała w pałacyku księżniczki, gdzie wpadł do niej na pożegnanie król, z którym rozmawiała po francusku. Kiedy bezskutecznie usiłowała zatelefonować z Rumunii do matki, która mieszkała w majątku Synowódzko, nieznajomy dżentelmen rumuński zaoferował, że odprowadzi młodą damę z poczty do domu, gdyż nie przystoi, żeby szła sama. Zapytany, czym się zajmuje, młodzieniec ów odparł, że wszystkie okoliczne lasy należą do niego i przyjeżdża od czasu do czasu sprawdzić tartaki i pracowników.